A miało być tak pięknie
Miało nie wiać w oczy nam
I ociekać szczęściem
Miało być sto lat! sto lat!
Lata 50/60. Źle się dzieje w państwie amerykańskim. Radioaktywna chmura prosto z kosmosu sprawia, że do życia powstają umarli. Zombie mają na celu tylko jedno – dorwać żywych i ich zjeść. Sytuacja wydaje się być nie do opanowania, gdy nagle pojawia się Zomcon, który rozpoczyna wojnę z zombie. W wyniku działania Zomcon-u nastaje pokój, a hordy krwiożerczych zombie przy pomocy specjalnie skonstruowanych obroż zamieniają się w potulne domowe zwierzaki, które mogą zajmować się najprostszymi domowymi czynnościami. Wszystko wraca do normy i ludzie znów żyją szczęśliwie.
Ech, taki fajny pomysł położyć, to trzeba umieć. Żal dupę ściska, że cała para poszła w gwizdek i powstał film dość nijaki, który jeszcze na początku dawał nadzieję na dobrą zabawę, ale zamienił się w rodzinny dramat obyczajowy z sinym Billym Connolym w tytułowej roli w tle. A zaczęło się naprawdę wyśmienicie. Wizyta poważnego pana z Zomcon-u w lokalnej podstawówce, wykład na temat tego jak zachować się w przypadku spotkania dzikiego zombie (obroże czasem zawodzą, a i nie od razu da się zapanować nad świeżymi zmarłymi, którzy powracają do życia), pogadanka o bezpiecznych pogrzebach, w których głowę zmarłego zakopuje się w osobnej trumnie, no i obowiązkowa lekcja strzelania do tarcz, co by w wieku 12. lat, gdy można już legalnie posiadać broń, wiadomo było, co z nią robić. Mogło być tylko lepiej.
No, ale nie było. Pisałem tu jakiś czas temu o trailerze „Fido” wieszcząc, że film będzie . „Może być zabawnie o ile pójdą „w Petera Jacksona”. „Slither” pokazał, że się da, więc dajmy szansę i temu kanadyjskiemu filmowi z głupim tytułem i z Carrie Ann Moss”. No i co? No i nie poszli. Jest trochę makabry, ale doprawdy na poziomie, który nikogo już nie zmusi do choćby mrugnięcia okiem. Zamiast tego Carrie Ann Moss (żeby się choć rozebrała) romansuje z sinym zombiakiem, żeby tylko wzbudzić zazdrość męża.
Jak na horror w ogóle nie jest strasznie, jak na komedię humor jest zbyt wymuszony i nikt nie wysilił się, żeby był choć trochę bardziej ambitny niż wynika ze świetnego pomysłu na film, który samograjem jest ledwie przez 15 minut. Jak na gore… a dajcie spokój. Trochę flaków i oderwana ręka babci z sąsiedztwa. Więcej makabry było w „Ziemi obiecanej”. Wynudziłem się. 3(6) za pomysł.