×

„Lagaan: Pewnego razu w Indiach” [„Lagaan: Once Upon a Time in India”]

Rok 1893, Kolonialne Indie. Mieszkańcom ubogiej wioski Champaner widmo głodu zagląda do oczu. Od prawie roku z nieba nie spadła ani jedna kropla deszczu w wyniku czego przyszłość chłopów jest mocno zagrożona. Jakby tego było mało, dowódca brytyjskiego garnizonu, który stacjonuje w pobliżu, decyduje się podwoić należny podatek – tytułowy „lagaan”. W świetle takiego obrotu sprawy miejscowym grozi głodowa śmierć. Na nic zdają się prośby o cofnięcie śmiercionośnej decyzji. Jednakże pojawia się światełko w tunelu. Kapitan garnizonu proponuje wieśniakom zakład – jeśli wygrają z Brytyjczykami mecz krykieta, to „lagaan” zostanie zniesiony na okres trzech lat. Jeśli jednak Brytyjczycy wygrają, to wieśniacy zapłacą potrójny podatek. Gra jest tym samym warta świeczki, a jedynym problemem jest to, że wieśniacy nie mają pojęcia o krykiecie.

Zawsze jest tak, że w kupie przeciętnych jednostek, które nie wyróżniają się niczym, co najwyżej swoją przeciętnością, znajdzie się ktoś, dla kogo liczą się własne przekonania i chęć przeforsowania swojego sposobu widzenia świata. Gdyby było inaczej, to ludzkość dalej tkwiłaby w jaskiniach i łupała ogień kamykiem. Zwykle z takich ponadprzeciętnych ludzi rodzą się zwycięzcy, którzy dostają to, czego chcą, bo o to powalczyli a nie pokornie stulili uszy po sobie i szukali ratunku w zawracaniu głowy swoim władcom. Właśnie takim typem człowieka jest główny bohater „Lagaan”, Bhuvan (Aamir Khan), który o lata świetlne wyprzedza swoich pobratymców. W Bhuvanie kochają się wszystkie panny, a on sam zamiast pokornie dłubać motyką w wysuszonej ziemi (choć to zapewne też robi) woli biegać po lesie i grać na nosie znienawidzonym Anglikom. Nic więc dziwnego, że gdy pojawia się karkołomna propozycja rozegrania meczu o wszystko (z obydwu punktów widzenia, bo co prawda wieśniacy grają o życie, ale i Brytyjczycy mają do stracenia równie wiele, bo swój honor, którym nomen omen podczas meczu się za bardzo nie przejmują, no ale w końcu film jest hinduski a nie brytyjski) to właśnie Bhuvan bierze na siebie odpowiedzialność i to on podejmuje decyzję na przekór wszystkiemu i wszystkim. Można powiedzieć, że „Lagaan” bez bohatera takiego jak Bhuvan by nie istniał. A że symaptyczny bohater to podstawa każdego filmu, to i z chłopakiem takim jak Bhuvan źle i nudno być nie może. Oczywiście momentami chłopina jest aż nazbyt szlachetny, mądry i roztropny (nie mówiąc już o żelaznej kondycji jaką posiada) co nie przymierzając jest po prostu niewiarygodne, ale zdecydowanie można mu to wybaczyć.

„Lagaan” to prawdopodobnie jedyny bollywoodzki film, który znalazł się na jakiejkolwiek zagranicznej liście filmów tzw. „must-see” (no chyba, że jest jakiś ranking przygotowany przez dziennikarzy z Bangladeszu). Liście nie byle jakiej zresztą, bo opracowanej na zlecenie BBC przez bliżej nieokreślonych kinowych ekspertów. Kim byli ci eksperci mniejsza z tym (a nie, przepraszam, nazwiska odpowiedzialnych za listę osób znajdują się pod poniższym linkiem), liczy się głównie to, ze BBC swoją marką nie firmowałoby niepoważnych zestawień. Ta lista to spis pięćdziesięciu filmów, które każdy powinien zobaczyć przed śmiercią. Pełna lista tutaj. Nawiasem mówiąc miło, że na tej liście nie zabrakło polskich akcentów w postaci „Chinatown” Polańskiego i „Niebieskiego” Kieślowskiego.

Obecność na liście BBC nie jest jedynym wyróżnieniem jakiego doczekał się „Lagaan”, który w roku 2002 ubiegał się o Oscara w kategorii najlepszego filmu zagranicznego (przegrał z bośniacką „Ziemią niczyją”, co zapewne zrzucić można na konto polityki; nawiasem w nawiasie mówiąc w tym samym roku nominowana była również „Amelia”, którą bodajże dzisiaj (08.08.07) zobaczyć można na TVP1). I trzeba przyznać, że nominacja ta była zasłużona. I tutaj znowu mało wtręt do naszej biednej kinematografii, która się wysila co roku i nawet nominacji dostać nie może; a tu proszę, film historyczny, można by powiedzieć, że dość hermetyczny a nominację dostał. Zamiast więc narzekać, że naszych filmów nikt nie rozumie, bo opowiadają o naszej rzeczywistości to może w końcu wysupłać te parę groszy na wymyślenie i nakręcenie filmu w naszych realiach (teraźniejszych bądź historycznych), który opowiada jakąś uniwersalną historię? Bardzo trudno sobie wymyślić film, w którym bohaterscy Polacy grają z ruskim zaborcą? Szkoda tylko, że pewnie musieliby grać w picie samogonu na wyścigi… No, ale zostawmy naszą kinematografię w spokoju, niech po cichu dogorywa. Zresztą trzeba poczekać te pół roku i zobaczyć jak w wyścigu po Oscara wystartuje (jak mniemam) „Katyń”.

„Lagaan” to świetny film, któremu nie przeszkadza nawet to, że głównym jego tematem jest krykiet, który dla większości z nas jest, jak sądzę, sportem wyjątkowo egzotycznym, choć pochodzącym z całkiem bliska (a zresztą jeszcze trochę Polaków na Wyspy wyjedzie i krykiet się stanie polskim sportem narodowym, więc może czas poznać jego zasady). Oglądając film widz, który nie zna zasad krykieta startuje z poziomem wiedzy równym bohaterom filmu, ale raczej trudno, tak samo jak i oni, na koniec filmu znać wszystkie jego tajniki. Choć film trwa trzy i pół godziny, to nie znalazło się w nim czasu na dokładne wytłumaczenie zasad. Nie jest to jednak zarzut, bo po pierwsze nie zauważyłem, żeby choć minuta filmu była poświęcona jakimś niepotrzebnym scenom (no może piosenek mogłoby być mniej, nie obraziłbym się – nie mam nic przeciwko śpiewaniu w Bolly, ale tutaj piosenki wg mnie były najsłabszym elementem filmu – i nawet nie to, że były nieładne, ale jednak skoro film jest historyczno-sportowy, to niech już będzie historyczno-sportowy; z drugiej strony bez piosenek nie byłby „sobą”), a po drugie komu by się chciało pojmować zasady jakiegoś tam sportu, w który i tak nigdy nie zagra. Wystarczy wiedzieć, że jeden rzuca piłką a drugi odbija kijem i starczy. Znajomość zasad punktowania nie jest konieczna i czasem tylko człowiek się zastanawia dlaczego Anglicy nie powtarzają dość świńskich, choć zgodnych z przepisami, zagrań, od których nie stronią, a które przynoszą im pożądany cel. No, ale to tak na marginesie, bo morał jest taki, że moim zdaniem nieznajomośc przepisów krykieta nie przeszkadza we frajdzie z seansu. Tak samo jak i uważam, ze końcowy mecz wcale nie trwał za długo na co widzę ludzie narzekają tu i ówdzie. Nie zgadzam się, meczu było w sam raz.

Zresztą wszystkiego było w sam raz. „Lagaan” to kawałek fajnie napisanego scenariusza (pomijam dialogi, bo oczywiście tarantiniady to nie są), w którym wszystko ładnie do siebie pasuje i jedno wynika z drugiego. Pomimo tak długiego czasu trwania film nie nuży i nie serwuje żadnych niepotrzebnych zapychaczy. Właściwie gdyby odjąć piosenki, to nie sądzę, żeby ktoś w ogóle powiedział, że to naiwna bzdura z Bollywood, używając obiegowej opinii na temat tego kina. A tak to zawsze zagorzali przeciwnicy mogą się uczepić śpiewania i obśmiać całą resztę. No, ale mówię od razu, że się nie znają.

Jak już napisałem wyżej, „Lagaan” to film uniwersalny i każdemu powinien się spodobać. Oczywiście ci, którzy nie lubią sportowych filmów itp. zadowoleni z seansu nie będą, ale nie dlatego, że to bollywoodzki sportowy film, ale tylko dlatego, ze to sportowy film w ogóle. Myślę, że chyba można by spokojnie rozpoczynać indioktrynację od pokazywania potencjalnym ofiarom tego właśnie filmu.

Kawał dobrej roboty. 6(6)

A jeśli ktoś jest wyjątkowo zawzięty, to cały film leży na YT.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004