×

„Casino Royale”

Agent 007 James Bond powraca. A raczej rozpoczyna swoją przygodę ze szpiegostwem na najwyższym poziomie, otrzymując nim skończą się napisy początkowe licencję na zabijanie oraz dwa zera w numerze ewidencyjnym (no właśnie, wie ktoś, co to jest to 007?). Szybko przyjdzie mu skorzystać ze swoich umiejętności karcianych w ramach usług dla Zjednoczonego Królestwa.

Przed przystąpieniem do oglądania najnowszego Bonda właściwie nic o nim nie wiedziałem. Nie wiedziałem, kto zaśpiewa piosenkę, nie wiedziałem kto go wyreżyseruje, nie wiedziałem kto zagra Bondynki… Wiedziałem za to, kto wystapi w głównej roli męskiej, no i domyślałem się czego się spodziewać, bo Daniel Craig miał już małą przymiarkę do roli Bonda w jednej ze scen „Layer Cake”. Z drugiej strony miał to być ten sam Daniel Craig, kóry skutecznie mnie uśpił w przypadku „Enduring Love” więc uczcucia miałem mieszane, zresztą jak chyba cały świat, łącznie ze stałą ekipą wpółpracującą przy produkcji kolejnych przygód agenta 007, której nie przypadł do gustu średnioprzystojny aktor. No i kończąc jeszcze tę litanie wiedziałem/nie wiedziałem, dodam, że widziałem jakieś parę miesięcy temu ekscytujący trailer. No, ale który trailer nie jest ekscytujący…

Pierwsze dwadzieścia minut „Casino Royale” jest więcej niż obiecujące. Dynamiczną akcję pogoni za rzezimieszkiem można oglądać z rozdziawioną japą, choć nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że mogli do epizodu rzezimieszka wynająć Tony’ego Jaa. To by dopiero było, co pooglądać. No, ale i tak było na co popatrzeć, szczególnie, że biedny Bond nie mógł liczyć na pomoc żadnych ze swoich słynnych gadżetów i musiał radzić sobie sam. Przyznam szczerze, że fajnie oglądać spoconego i brudnego Bonda nie ubranego w garnitur i nie wszystkie ewolucje wykonującego za pierwszym razem. Tak więc nadzieja na więcej urosła w sercu i spodziewałem się dalszych atrakcji. A tymczasem…

No, cóż za nuda przeokropna. Następną godzinę nic wartego uwagi się nie działo, a potem było niewiele lepiej aż do końca. Trzeba przyznać, że takiego obrotu sprawy się w ogóle nie spodziewałem. Nawet nie ma o czym pisać. Pół filmu w pokera grają, przy czym nijak ma się to do pokera na przykład w „Mavericku”. Nuda. Bond może grzeszyć jeśli chodzi o brak sensowności, ale nudą grzeszyć nie powinien, a ocenianie czy nowy pomysł na Bonda jest dobry, czy nie, nie powinno być głównym powodem skupienia uwagi widza na ekranie.

Daniel Craig przypadł mi do gustu w roli Bonda. Fajnie oglądać niegogusiowatego bohatera, który się poci, a czasem nawet traci panowanie nad kierownicą. No, ale nic dziwnego, bo ani na Q, ani na R liczyć nie mógł. Nowy Bond jest jeszcze niczym agent we mgle, który wszystkiego się uczy (no prawie wszystkiego, Bondynki wciąż mu nie odmawiają; nawet świeżo po jajecznicy…). I ok, mnie to nie przeszkadza. Dlatego nie wypłakuję oczu za Brosnanem (który był mi zresztą i tak obojętny) i nie widzę przeszkód, żeby Craig zagrał jeszcze w paru filmów cyklu. Tyle, że jeśli poziomem nudy będą podobne do „Casino Royale” to mnie się na pewno nie spodobają. 3(6). Zdaje się, że chyba nawet znanego motywu muzycznego nie było ani raz, choć w tym przypadku mogę się mylić.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004