Facet poznaje na internetowym chacie dziewczynę. On ma 32 lata, ona 14. Umawiają się w neutralnym miejscu a zaraz potem już lądują razem w jego mieszkaniu.
Zawsze podziwiałem scenarzystów, którzy potrafią napisać ciekawy film, w którym występują dwie zaledwie osoby. To prawdziwa sztuka zrobić coś takiego. Sztuka, która scenarzyście „Hard Candy” się udała. Brawo. Co prawda przewijają się tu w tle jeszcze ze trzy osoby, ale wiele do akcji nie wnoszą. Równie dużo mógłby wnieść jakiś zwierzak. Wszystko co dobre w tym filmie jest zasługą dwójki głównych bohaterów.
„Hard Candy” to film z gatunku ‚lepiej nic o nim nie wiedzieć przed seansem’. Naprawdę. Nie polecam więc ‚wertowania’ Internetu w poszukiwaniu opinii, bo zawsze się człowiek w ten sposób dowie czegość niepotrzebnego i na co mu to. Lepiej dać się zaskoczyć. Ja wiedziałem trochę więcej no i to pewnie osłabiło moją radość z seansu. Pomijając fakt, że im dalej tym więcej był przewidywalny jednak łącznie z zakończeniem, w którym jak dla mnie jest jedna niepokojąca ze względu logicznego rzecz, ale tu nie miejsce aby o niej pisać.
Film mi się podobał, czemu by miał się nie podobać skoro jest dobry. Tyle tylko, że spodziewanego wrażenia na mnie nie zrobił. Obejrzałem do końca z zainteresowaniem, ale jednak brakło mu tego czegoś, potrzebnego do większego zaangażowania się w oglądanie. Jakby jednak nie patrzeć ma dużo więcej plusów niż minusów, których w zasadzie nie ma (no to zakończenie plus być może parę zbyt kontrowersyjnych scen, co dla mnie minusem nie jest, ale dla innych może być). Największym plusem jest Ellen Page, która wcieliła się w rolę czternastolatki (choć sama miała wówczas 18 lat). Tak czy siak polecam. Wyobrażam sobie, że wielu wstrząśnie bardziej niż mnie, zaprawionego w bojach. 4+(6)