×

„PLUJE NA TWÓJ GRÓB” [„I SPIT ON YOUR GRAVE” AKA „DAY OF THE WOMAN”]

„Zemsta to danie, które najlepiej smakuje na zimno”.

Jennifer Hill (Camille Keaton; córka, bratanka Bustera Keatona) młoda dziennikarka, wyrusza z miasta na wieś, aby w ciszy i spokoju napisać swoją pierwszą powieść. Nie dane jest jej jednak zrealizować swoich planów, gdyż szybko wpada w oko czwórce (nie wiedzieć czemu wg „tagline” tego filmu, tych chłopaków jest pięciu) miejscowych chłopaków. Sprawy szybko obierają niefortunny przebieg – Jennifer zostaje przez nich brutalnie zgwałcona, a zaraz potem sama bierze sprawy w swoje ręce i zaczyna wymierzać sprawiedliwość.

Dawno, dawno temu, bo dwadzieścia siedem lat wstecz, kiedy to twórcy „Baise Moi” i „Irreversible” srali jeszcze w pieluchy, Meir Zarchi wpadł na pomysł zrealizowania filmu, który szybko okrył się niesławą i wywołał burzę dyskusji, zapewniając „I Spit on Your Grave” (pierwotnie 'Day of the Woman”) miejsce w czołówce najbardziej kontrowersyjnych filmów wszechczasów. „Banned” w wielu krajach, do dziś stanowi powód mokrych snów wielu zagorzałych fanów „video nasty” (ech, polski język jest czasem tak ubogi…). Zawsze to jakiś wyczyn, biorąc pod uwagę, że dzisiejsze produkcje zapominamy od razu po seansie.

„I Spit on Your Grave” nie jest filmem z gatunku:
– tych, które ocenia się według kryteriów stosowanych do innych filmów,
– generalnie w ogóle nie jest do oceniania, bo to ani rozrywka, ani jakiś tam moralitet,
– nie jest to też film, na który można zabrać swoją dziewczynę; no chyba, że się z Czarną Wdową umawiamy; choć generalnie jakaś zagorzała feministka też by się nadała.
Dlatego też ciężko o nim pisać, bo niby w jakim celu? Kto siedzi w temacie, to dawno go już widział, bądź chce zobaczyć, a każdy inny normalny kinoman z pewnością będzie zdrowszy, omijając go szerokim łukiem. A będzie zdrowszy, bo w kategoriach czysto filmowych, ten film, to zwykły chłam z marnym scenariuszem (właściwie to bez scenariusza – pierwsza połowa filmu to gwałt, a drugi to „pomsta w zapalczywym gniewie”) i z irracjonalnie zachowującymi się postaciami. O dialogach też zapomnijmy. I o muzyce! Jedyną muzyką użytą w tym filmie jest jedna operowa aria, parę riffów na organkach i jakaś tam muzyka z radia w całkowitym tle. O aktorstwie też nie ma co mówić.

Czy warto więc oglądać ten film? Sam nie wiem. Na pewno nie jest to (podobnie do np. „Last House on the Left”) film, który ogląda się przyjemnie – wręcz przeciwnie, pierwsza godzina to strasznie niemiłe doświadczenie. Szczególnie, że w przeciwieństwie do „Last House…” nie ma tu żadnych akcentów humorystycznych. Łatwo więc sobie wyobrazić jak wygląda ten półgodzinny gwałt i masakrowanie niewinnej dziewczyny. Inna sprawa, że to, co potem, ogląda się z dziką satysfakcją (mistrzowska scena w łazience!). Trzeba być jednak trochę trzepniętym na głowę żeby przeżyć cały, stuminutowy seans.

Zagorzali fani zawsze potrafią znaleźć argumenty, którymi udowadniają swoje racje. W tym przypadku takimi argumentami jest to, że film Zarchiego to głos na temat okrucieństwa jakim jest gwałt, zwrócenie uwagi innym na bestialstwo tego aktu itp. Moim zdaniem to bzdura. Owszem, film zmusza do myślenia, ale żadna w tym zasługa reżysera. Według mnie, jest to po prostu całkowicie wyrachowany film, obliczony na efekt, taki, jaki został uzyskany. Czy warto kręcić takie brutalne filmy tylko za cenę ich popularności i ich przetrwania długich lat w niesławie? Nie wiem. Ta odpowiedź już zależy od każdego widza. Tak samo jak i odpowiedź na to, po co w ogóle kręcone są takie filmy.

Ja nie jestem ani za, ani przeciw (ogląda się go jednym tchem mimo wszystko), ale oceniać go nie mam zamiaru, bo żadna ocena nie byłaby tu adekwatna.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004