Gdyby po przeciętnym Dexterze: Nowej krwi ktoś pozwolił decydować widzom o tym, czy twórcy tego oraz oryginalnego serialu mają stworzyć jeszcze jedną jego odsłonę, nigdy nie doczekalibyśmy się Dextera: Zmartwychwstania. I byłaby to niepowetowana strata, o której nigdy byśmy się nie dowiedzieli. Recenzja serialu Dexter: Zmartwychwstanie. SkyShowtime.
O czym jest serial Dexter: Zmartwychwstanie
Zabili go i uciekł zwykło się mówić i w przypadku Dextera Morgana (Michael C. Hall) byłoby to jak najbardziej na miejscu. Sympatyczny seryjny morderca został zastrzelony przez swojego syna Harrisona (Jack Alcott) na śmierć, ale przeżył, zwiał ze szpitala i pojechał do Nowego Jorku, by zacząć tam jeździć na taksówce. Nie bez drugiego dna. Oto w Nowym Jorku grasuje Mroczny Pasażer, który nieświadomie przywłaszczył sobie niedobre imię alter ego Dextera. Ten nie zamierza tego tak zostawić. Mrocznego Pasażera namierza i wtedy okazuje się, że dzieje się w tym Nowym Jorku o wiele więcej seryjnomorderczego niż to widać na pierwszy rzut oka. Jednocześnie Dexter znajduje chwilę na to, by w przerwie między jednym przejazdem a drugim, rzucić okiem na to, co słychać u jego syna, który pracuje sobie w miejscowym hotelu. I ma problem.
Zwiastun serialu Dexter: Resurrection
Recenzja serialu Dexter: Zmartwychwstanie
Jak to się stało, że twórcy dość gównianej Nowej krwi kontynuującej wątek dość gównianych ostatnich sezonów Dextera stworzyli najlepszy sezon tego serialu od lat – w sumie to nie wiem. Wygląda na to, że kluczowy był tutaj świetny pomysł na tę odsłonę, którą od dzisiaj dwoma odcinkami można oglądać na SkyShowtime. Sto lat za Afroamerykanami, którzy niedawno obejrzeli już finał (ja też, więc jest to recenzja całego serialu). No ale nadal. Świetny pomysł był przecież tylko punktem wyjścia i może jeszcze wabikiem na gwiazdy w obsadzie (Uma Thurman, Peter Dinklage, David Dastmalchian, Jessica Jones, Doogie Howser), ale trzeba to było jeszcze rozwinąć mimo pozornego samograja. Wiele mogło się po drodze wyjebać, pardon my French, ale wręcz przeciwnie. W pytę są tutaj nawet napisy końcowe. No wszystko zagrało jak należy.
Dlatego też piszę tę recenzję, bo w dobrych czasach sezon doczekałby się odcinkowych myślników, a teraz nie mogło tak być, żeby choćby nawet wzmianki nie było o czymś, co przywraca miłość do Dextera Morgana i chęć na ciąg dalszy, choć z prequelem to już zdaje się jedenaście sezonów. Przetrwaliśmy posuchę (wliczam w nią też te kilka ostatnich sezonów oryginału), dostaliśmy to, o co nikt nie prosił. Dosłownie. Chyba nikt nie przyklasnąłby pomysłowi stworzenia jeszcze jednego Dextera po Nowej krwi. Nie zapraszam do dyskusji, bo nie ma o czym. Stąd też ta recenzja, by zbyt długie wspomnienie o serialu na Twitterze nie było jedynym śladem mojej aktywności w tej materii. Swoją drogą mam nadzieję na to, że nikt nie zauważy, że na Twitterze wystawiłem D:Z 9/10 a tutaj dostanie o jedno oczko niżej.
Nowy Dexter rozkręca się trochę topornie. Jest zdecydowanie lepiej niż w poprzedniej odsłonie, ale nie sposób nie zmyć lekkiego uśmieszku politowania na widok tego, jak wszystko idzie głównemu bohaterowi jak z płatka. Sekundę jest w Nowym Jorku i już ma fajną chawirę z szamą oraz mężczyznę ocalonego po ataku Nocnego Pasażera, o którym nikt nie ma pojęcia. Z punktu widzenia dotarcia do sedna serialu, jakim okaże się spotkanie z niejakim Leonem Praterem jest to zrozumiałe, bo szkoda tracić czas na rozbiegówkę, no ale kaman. Dex i tak miał już bardzo dużo szczęścia w życiu, że więcej to przesada. I to jest ten pierwszy moment, który różni ten serial od podobnych. O większości produkcji serialowych w dalszym ich stadium zwykło się mówić, że nawet jeśli są w porządku, to przydałoby się wyciąć ze cztery odcinki. W przypadku Zmartwychwstania jest odwrotnie. Nie zaszkodziłoby dodać jeszcze ze cztery odcinki, żeby lepiej zarysować to, do czego nieuchronnie zmierzają twórcy i co jest prawdziwym pomysłem na tego Dextera.
Kiedy już jednak Dexter: Zmartwychwstanie osiągnie swoje docelowe tempo, leci do przodu na pełnej przyjemności widza serwując satysfakcjonujące zwroty akcji, wciągającą fabułę, wiele ciekawostek związanych bezpośrednio z kultem seryjnych morderców, a także, a może przede wszystkim, serial o skomplikowanej dynamice ojciec-syn, tym bardziej skomplikowanej, że przed chwilą syn chciał ojca zabić. Autorzy serialu umiejętnie sięgają do jego poprzednich odsłon, wyprowadzając celne paralele i oferując udane camoesy tu i ówdzie. Co ważne, znajomość poprzednich odsłon Dextera nie jest aż tak potrzebna do dobrej zabawy na nowym sezonie, ale gdy się ją posiada, to jeszcze lepiej. Udało się bowiem wpleść starą historię w nową w sposób taki, że tylko przyklasnąć. Splata się to bardzo sprytnie z główną fabułą sezonu, żeby za dużo nie zaspoilerować. Scenarzyści znaleźli właściwe odpowiedzi na wiele pytań z gatunku: A jak byśmy musieli zakombinować, żeby Dex dostał z powrotem swoje szkiełka mikroskopowe?
Dobra, krwawa zabawa w tym przypadku niemal zupełnie przysłania mankamenty sezonu, których jest sporo, choć chyba nie aż tak dużo jak na standardy Dextera. Bohater to urodzony szczęściarz, któremu sprzyja wszystko i który ćwiartuje oraz sprząta po sobie w tempie Usaina Bolta. Pomaga mu w tym nieświadomie policja, która niespiesznie prowadzi śledztwo nawet w sytuacji, gdy na jego czele jest supergliniarka (Kadia Saraf). Angel Batista (David Zayas) nadal jest debilem ze złotym sercem, co również sprzyja Dexterowi, bo umówmy się, wszystko mu sprzyja. Źle w swojej roli czuje się Uma Thurman, co było dla mnie chyba największym zaskoczeniem in minus. No i mam wrażenie, że mało satysfakcjonujący stał się finalny sposób rozprawiania się z psychopatami przez głównego bohatera. Jakieś to wszystko takie za szybkie, gdy owija ich folią, dziurawi nożem i już. W niektórych przypadkach aż prosiłoby się o coś bardziej spektakularnego, co nie rodzi pytania o to, skąd Dexter wytrzaskuje te setki metrów folii nawet wtedy, gdy zupełnie nie przygotował się na kolejne zabójstwo.
Nie jestem pewien, czy kolejny sezon będzie równie satysfakcjonujący co ten, bo cała idea prowadząca do powrotu Dextera do swoich dawnych upodobań (szkiełka, Slice of Life itd.) wyszła super, ale teraz co? Znów jakiś sezon i jakiś główny badguy do zutylizowania? Ale to już było w ostatnich sezonach oryginalnego Dextera i nie wyszło to dobrze. No ale czekam, co tam wymyślą dalej i mam nadzieję, że będzie to coś innego. A jak nie będzie, trudno. Można przecież Dexter: Zmartwychwstanie traktować jako zupełnie osobny serial i po prostu cieszyć się nim, że jest taki fajny. Po co przejmować się tym, co dalej.
A właśnie, czemu Osiem, a nie Dziewięć. Cóż, pisałem przed finałem, że raczej wiele nie zmieni w mojej, nomen omen, finalnej opinii o serialu, ale spodziewałem się jednak czegoś ciut lepszego. Nie było za bardzo miejsca na kombinowanie, ale przydałoby się dorzucić coś bardziej niespodziewanego czy może nawet szokującego. Obawiam się jednak trochę, że nikomu nie opłacało się za bardzo zatrząść w posadach serialem, bo na horyzoncie majaczyła się już wizja trzech kolejnych proceduralnych sezonów, więc warto było dotrwać do nich z jak największą liczbą aktywów.
Ocena Końcowa
8
w skali 1-10
Podsumowanie : Dexterowi Morganowi udaje się przeżyć śmiertelny postrzał i wyrusza do Nowego Jorku, gdzie nie tylko przebywa jego syn Harrison, ale też swoje spotkania ma pewien specyficzny klub, do którego dołącza. Najlepszy sezon „Dextera” od lat. Autorzy wpadli na świetny pomysł na sezon, a potem już samo poszło. Na początku jeszcze drażni łatwością rozwiązywania przez Deksa problemów, ale potem już wciąga interesującą historią, licznymi zwrotami akcji oraz nienachalnymi wrzutkami z przeszłości, które mają duże znaczenie dla nowego sezonu, ale zarazem nie trzeba ich znać, żeby się w nim odnaleźć. Zwykle mawia się, że seriale są za bardzo przeciągnięte, ale akurat w tym przypadku przydałoby się jeszcze kilka odcinków, żeby rozciągnąć odpowiednio niektóre wątki w początkowej fazie serialu.
Podziel się tym artykułem:
