Moja przygoda z iksfajlami jest nijaka. Kiedyś dawno dawno temu pojawił się w telewizji polskiej ten serial określany samymi superlatywami i w ogóle achami i ochami. Dałem się ponieść tej serialowej ekscytacji i nawet kupiłem ze trzy kasety video, żeby nagrywać kolejne odcinki. Jak postanowiłem tak zrobiłem i szybko magnetowid poszedł w ruch, a na kasetach pojawiały się kolejne odcinki. Kłopot był tylko taki jeden malutki – właściwie od początku zastanawiałem się po co ja to nagrywam? Czy rzeczywiście będzie mi się chciało po jakimś czasie wrócić do pierwszych odcinków i je sobie przypomnieć? Hmm, chyba nie. Oglądałem podczas nagrywania i w zasadzie to więcej ziewałem niż miałem otwartą japę z podziwu. Szybko więc doszedłem do wniosku, że nie ma co marnować kaset i przestałem nagrywać iksfajle, a zaraz potem także je oglądać.
I tak przez lata od czasu do czasu zobaczyłem jakiś odcinek, ale nigdy nie byłem fanem, ani nawet nie wiedziałem, co tam słychać u Muldera i Scully. Czy pierwszego w końcu porwali raz a dobrze kosmici? Cholera wie. Czy Scully w końcu uwierzyła, że nie wszystko da się wytłumaczyć naukowym językiem? Też nie wiedziałem. Ale jak natrafiłem na jakiś odcinek to go oglądałem. A potem zobaczyłem film pełnometrażowy i wbrew opinii większości, która zdaje się była kiepska, spodobał mi się. Dlatego też przy byle okazji rzuciłem okiem na drugą odsłonę kinowych iksfajli.
Znika agentka FBI. W prowadzonym śledztwie pomaga były ksiądz katolicki aktualnie pedofil, którego wizje zbliżają do rozwiązania zagadki zniknięcia. Byłoby jednak łatwiej, gdyby w śledztwie pomógł też Fox Mulder ukrywający się gdzieś przed karzącą ręką efbiajowskiej sprawiedliwości. A jako że jedyną osobą, która może mieć jakieś pojęcie o miejscu zamieszkania Foxa jest jego była partnerka Dana Scully to właśnie do niej FBI kieruje pierwsze kroki.
Poczytałem trochę opinii o filmie i przyznam szczerze, że podczas pierwszej godziny seansu byłem w zasadzie pewien, że oto znów mam do czynienia ze znaną mi sytuacją – wszyscy psioczą jaki to jakiś film jest beznadziejny, a mnie się podoba. Zdarza mi się to bardzo często, więc się już przyzwyczaiłem, ale od czasu do czasu przejdzie mi przez łeb myśl, że hmm, może rzeczywiście coś z moim gustem nie tak. Nie żebym się przejmował, ale to po prostu ciekawe. No ale po tej plus minus pół godzinie filmu doszedłem jednak do wniosku, że nie, rzeczywiście film jest kiepski, choć może nie aż tak kiepski jak wiele opinii o nim. Sytuacja jest jednak łatwa i prosta do oceny – ktoś postanowił zgarnąć kasę na powrocie słynnej dwójki agentów i uznał, że sama ich obecność na ekranie wystarczy – większy scenariusz nie jest właściwie potrzebny.
No bo, kurde, zaginęła agentka i FBI jej szuka. Tyle. Właściwie przez cały film to cała fabuła, potem się nieco zagęszcza i nawet pod koniec się nad widzem litują i w końcu wyjawiają, dlaczego to tak naprawdę „The X-Files”, a nie kolejny film o FBI rozwiązującym sprawę taką samą jak setki innych. Po cholerę im Mulder? Nie mają innych agentów na emeryturze, którzy by się mogli przydać. Ja wiem, ze jest ten jasnowidz (najgorsza postać w całym filmie, na dodatek kiepsko zagrana przez Billy’ego Connolly’ego, choć wydaje mi się, że tego się po prostu nie dało dobrze zagrać) i od takich kolesi najlepszy jest Fox, bo wie co w trawie piszczy, ale nie jest to powód, żeby przetrząsnąć pół świata za agentem, który dla wielu jest niewygodny. I dopiero pod koniec, co za fart, scenarzysta (Chris Carter z kolegą) lituje się nad FBI i daje im alibi. Ale co z resztą filmu? Dana zastanawia się nad tym czy Bóg istnieje, a Mulder prowadzi sobie śledztwo nie irytując się, że przecie stworzony jest do wyższych celów niż szukanie zaginionej. Żeby ona choć trzy ręce miała…
I tak naprawdę, gdyby śledztwo prowadzili agentka Martinez i agent Jamison, to nikt by nie dał złamanego centa na nakręcenie filmu z takim scenariuszem. No ale nazywali się Mulder i Scully i poszło. Choć domyślam się, że pewnie zagorzałym fanom serialu nie spodobało się to, w jaki sposób powracają ich idole (idę w ciemno o zakład, że w serialu było przynajmniej kilkanaście odcinków z lepszym pomysłem wyjściowym; o ile nie wszystkie), ale ja taki nie jestem i było mi obojętne. Byle film był dobry. I przez pierwsze pół godziny byłem zadowolony. Mulder rzucał żarcikami (potem mu niestety przeszło), Scully zawsze lubiłem, zimowy klimat był bardzo fajny, a Amanda Peet dawała nadzieję na to, że się rozbierze 😉 A potem zacząłem się nudzić i już do finału nie przestałem. Wyjątkowo kiepskiego finału bez żadnego napięcia.
Ale 3(6) dam. Szczególnie, że końcówka koncówka (taka po napisach) dała nadzieję, ze z sympatyczną dwójką już święty spokój i więcej nie będą nas męczyć.
Podziel się tym artykułem: