Największym twistem w trakcie całego seansu było początkowe wystąpienie reżysera filmu Ozana Açiktana, który nagle z tureckiego przeszedł na polski i oznajmił, że studiował w Łodzi. Dziwny wstęp.
I nie wiem, czy to siła sugestii, czy może stan faktyczny, ale zaczął się film i od razu pomyślałem „aha, widać, że studiował w Polsce”. Na ekranie ekskluzywny klub nocny, ekskluzywni, wymuskani ludzie, głośna muzyka. Ale też na drugiej stronie szali fajna narracja bez użycia dialogów. Trochę spojrzeń, skrzywień twarzy i od razu wiadomo o co chodzi. Oto do klubu wchodzi seksowna kobieta w typie modelki. Nawiązuje kontakt wzrokowy z facetem z nienagannie przystrzyżoną brodą, wodzą za sobą spojrzeniami. Przychodzi inny facet, typ wiejskiego milionera. Przytula seksowną kobietę, która wciąż patrzy na tego z bródką. Robi się niezręcznie. A to tylko początek.
Ekskluzywni mają romans, którego konsumpcję przerywa wizyta złodziei. Od tego momentu wszystko posypie się w lawinowym tempie.
Trudno odmówić reżyserowi znajomości fachu. Zdaje się skończył w Łodzi wydział operatorski i to widać w jego filmie. Nie chce mi się sprawdzać, czy sam sobie go „zoperował”, czy tylko służył dobrą radą innemu operatorowi, ale gdyby ktoś miał jakieś wątpliwości to dostanie na ekranie długie, pojedyncze ujęcia, które wyraźnie świadczą o tym, że ktoś na dłużej pochylił się nad kamerą. Nocna Turcja, zaułki, szpitale, niedokończone budynki, ale i szerokie plany nadają filmowi miejskiego uroku i na pewno z przyjemnością się na niego patrzy.
Gorzej jest ze scenariuszem. „Konsekwencje” to klasyczny film z gatunku, któremu osobiście wymyśliłem nazwę: „wszystko się pieprzy”. Zgodnie z tym – wszystko się pieprzy. Co trochę na drodze bohaterów takiego kina pojawiają się nowe przeszkody i to otwiera duże możliwości kluczenia i kręcenia fabułą we wszystkie możliwe strony. I rzeczywiście, fabuła „Konsekwencji” kluczy ciasnymi zaułkami wprowadzając do gry kilka dodatkowych postaci (znajdziemy wśród nich też taką graną przez naszego dobrego znajomego z tego WFF-u – Serkana Keskina, czyli imama z „Chodźmy pogrzeszyć„), ale im bliżej końca tym robi się coraz bardziej męcząca. Być może wina leży w niesympatycznych postaciach, którym trudno kibicować, a może trochę w kiepskim aktorstwie tajemniczo seksownej i równie irytującej co długonogiej Nehir Erdogan. Dość powiedzieć, że z niecierpliwością czekałem aż wszystko się skończy.
I myślę, że gdyby film był krótszy o kwadrans, to dostałby o jedno oczko wyższą ocenę. A tak to 6/10.
(1792)
Podziel się tym artykułem: