×

Nieproszeni goście [The Uninvited]

Sztuka robienia rimejków od dawna już stała się domeną amerykańskich filmowców. Kiedyś wzięcie miały np. francuskie komedie, a teraz od dłuższego czasu rimejkowane jest wszystko co jest horrorem, ma długie czarne włosy i pochodzi z Azji. Efekty tej [brakło mi słowa, może potem mi do głowy przyjdzie] są różne i różniste. Obiegowa opinia jest taka, że Amerykańcy wszystko zarżną, ale ja się z nią nie zgadzam, bo na przykład remake „Kręgu” podobał mi się bardziej od oryginału. Nie jestem więc zupełnym przeciwnikiem tej praktyki, choć pewnie wynika to z tego, że tak po prawdzie wiele zrimejkowanych oryginałów uważam za kiepskie filmy. „Nieodebrane połączenie„, „Dark Water„, to pierwsze z brzegu przykłady na to, że słaby oryginał doczekał się jeszcze słabszego remake’u.

Tak czy siak w przypadku „Nieproszonych gości” (skąd ten tytuł nie wiem) trudno było jego twórcom sprawić, żebym nosem nie kręcił, bo film na podstawie którego powstał („Opowieść o dwóch siostrach„) dostał ode mnie szóstkę i należy do moich ulubionych horrorów nie tylko z azjatyckiej części wszechświata.

No ale może od początku. Z psychiatryka wraca Anna, która trafiła tam po pożarze, którego fatalnym skutkiem była śmierć jej ciężko chorej mamy. Anna wraca do kochającego ojca, jego nowej ukochanej oraz siostry, która chadza własnymi ścieżkami, robiąc na przekór swoim rodzicom. Wkrótce potem zaczynają się dziać rzeczy niepokojące (dlaczego duchy zawsze straszą? Nie mogą przyjść, poprosić o kawę i w spokoju wszystko wytłumaczyć?), a wszystko zaczyna wskazywać na to, że pożar sprzed roku nie był przypadkowy, a palce mieszała w nim nowa ukochana ojca Anny.

No i cóż. Z niesamowitego klimatu, jaki emanował z oryginału nie pozostało nic, a nic. Niesamowity dom klimatycznie rodem z „Pikniku pod Wiszącą Skałą„, pełen kwietnych ornamentów (nawiązania do imion bohaterek filmu) zamienił się w dom, po prostu w domu. Dom wielki i pełen pokoi, ale zamieszkały chyba przez jemiołów (fafnaście pokojów, na jakoś tak ze trzech na oko piętrach, a ojciec z nową panną uprawiali kamasutrę ściana w ścianę z dziewczynką, która wróciła z psychiatryka; biedulka musiała muzy z Ipoda słuchać zamiast jęków seksi esi pielęgniarki – „get a room!” jak to się zwykło w amerykańskich filmach mówić), którym nie dziwota, że nigdy by nie przyszło do głowy wynaleźć taką klimatyczną tapetę. Czepiam się, ale mi takie pierdoły film psują, nic nie poradzę. Tak więc, kto utonął w klimacie koreańskiego oryginału, w remake’u musi przygotować się na łopatologię stosowaną, gdyż realizatorzy tegoż właśnie rimejku postawili na klarowność fabuły i temu postanowieniu się sztywno trzymali w przeciwieństwie do oryginału, w którym fabuła była gdzieś tak obok klimatu i tej całej powolności, która zwykle przeszkadza, a w „Opowieści…” jakoś tak była OK. Co nie przeszkadzało jej być na tyle zagmatwaną, bym nie wszystko po jednym obejrzeniu zakumał. Nie zakumali też zresztą amerykańscy realizatorzy chyba, bo mam wrażenie, że oryginał po połowie seansu wyłączyli i uznali, że taka wiedza wystarczy do zrobienia remake’u.

Dobra, koniec recki, bom się na dobranoc do reszty wnerwił, a wnerwiony to ja nic mądrego nie napiszę, kypba mać. Jednym zdaniem: „Nieproszeni goście” są dla „Opowieści o dwóch siostrach” tym, czym „Zinda” dla „Oldboya”. Ale na takie naciągane 4(6) starczy w sumie, choć bzdur tu multum, a horrorowej sztampy jeszcze więcej.
(788)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004