„If you won’t tell the truth because it’s bad for the cause, than the cause becomes a fiction.”
Krótko, węzłowato i na temat: lubię filmy dokumentalne, lubię filmy dokumentalne Michaela Moora’a (programy telewizyjne też), to i spodobał mi się film dokumentalny o Michaelu Moorze. Może nie na tyle, żeby jakoś szczególnie go uhonorować pośród obejrzanych w życiu tysięcy filmów, ale na tyle, żeby obejrzeć go od początku do końca i z ciekawością śledzić pokazane w nim wydarzenia.
Polityką nie interesuję się w ogóle, a już polityką amerykańską to jeszcze mniej niż w ogóle, dlatego średnio mnie obchodą niuanse dotyczące tychże spraw i wszelkie informacje na temat ostatnich wyborów prezydenckich (główną osią filmu jest śledzenie Moore’a podczas spotkań z wyborcami, na których reżyser przekonuje ludzi jaki to George Bush jest zły oraz próba przeprowadzenia wywiadu z Moorem, co wcale nie jest takie proste) i tego typu smaczki. Dużo bardziej od politycznej nagonki śledzonej chłodnym okiem („Manufacturing…” jest filmem produkcji kanadyjskiej czyli należy się spodziewać, że Debbie Melnyk, pani rezyser tego filmu również nie interesują niuanse polityki amerykańskiej a bardziej sam Moore jako człowiek i reżyser, który w krótkim czasie za swoje filmy uhonorowany został Oscarem („Bowling for Columbine”) oraz Złotą Palmą („ahrenheit 9/11”)) zainteresowała mnie osoba Moore’a, którego znałem dotychczas jedynie przez pryzmat jego filmów.
I tak wychodząc z punktu wyjścia: „Panie Moore! Jestem fanką pana filmów!” poznajemy kontrowersyjnego reżysera od „podstaw”. Dowiadujemy się kim był i co robił zanim świat usłyszał o nim dzięki filmowi krytykującemu amerykańską politykę dotyczącą dostępu do broni palnej i działania National Riffle Assosiation (nie chce mi się szukać jak się po polsku rozwija ten skrót, sami sobie poszukajcie jak jesteście ciekawi 🙂 ). A potem poznajemy jego filmy i nagle po pobieżnym już rozłożeniu ich na czynniki pierwsze zaczynamy zauważać przekłamania i manipulacje Moore’a, które w zupełnie innym świetle stawiają jego filmy. Choć mnie to akurat nie interesuje, cóż takiego Moore nakłamał udowadniając swoje racje, bo to mnie i tak nie dotyczy – bardziej ciekawi mnie mechanizm powstawania takiego filmu dokumentalnego i w ogóle sama osoba Moore’a, który stopniowo z jowialnego i ironicznie dowcipnego grubasa przeistacza się w faceta, który w dupie ma swoich przyjaciół i który łże tak samo jak i krytykowany przez niego prezydent.
A do tego wszystkiego mamy jeszcze w tle zwyczajny świat i zwyczajnych ludzi (to najbardziej lubię w filmach dokumentalnych), więc nie sposób się nudzić przez półtorej godziny seansu.
I tylko tak się zastanawiam, dlaczego akurat mam uwierzyć, że pani reżyser „Maufacturing…” mówi prawdę. Skoro już pooglądałem te wszystkie manipulacje i zabiegi służące naginaniu prawdy, to skąd mam być pewny, że i w tym filmie żadne z nich nie zostały zastosowane. Na dobrą sprawę nawet nie wiem czy Debbie Melnyk rzeczywiście jest Kanadyjką. Ale nawet, jeśli nie jest, to who cares? Tak sobie tylko głośno myślę. 4+(6)
(531)
Podziel się tym artykułem: