Jedno z dwóch. Albo ten film jest taki sobie, albo ja już jestem za stary na tego typu produkcje. Na papierze wszystko wyglądało na interesujący seans, ale w rzeczywistości był interesujący tylko trochę. VFW nie jest filmem złym. Jest filmem z jasno określonym celem, który został zrealizowany (i cel i film). Ale niedosyt pozostał. Recenzja filmu VFW.
O czym jest film VFW
Kojarzycie początek Turbo Kida, gdy wbija napis, że to rok 1997, a akcja dzieje się w przyszłości po wojnie atomowej? Strzelam z tym rokiem, bo dokładnie nie pamiętam, ale nie w tym sęk. Sęk w tym, że VFW to tego samego typu kino z gatunku „kiedyś na VHS”. Mamy więc Amerykę przyszłości. Ekonomia padła w pizdu, świat się zawalił, jedyną rozrywką jest dawanie w żyłę, a delicją narkotyk, który zamienia cię w półżywego mutanta. W takim właśnie świecie mieści się knajpa dla weteranów wojennych, której właścicielem jest weteran z Wietnamu, Fred (Stephen Lang). Spotyka się w niej każdego dnia z innymi weteranami i ogląda aerobic na VHS-ie. Pewnego dnia okazuje się, że w budynku po przeciwnej stronie ulicy swoją bazę ma niejaki Boz (Travis Hammer). Boz planuje interes życia, ale zanim do niego dochodzi, furę narkotyku kradnie mu równie niejaka Lizard (Sierra McCormick). Niczym Clarence i Alabama zabiera ze sobą plecak z drugami i daje dyla do naszej knajpy VFW. Konfrontacja jest nieunikniona. Weterani zagranicznych wojen kontra nabuzowane koksem mutanty.
Zwiastun filmu VFW
Recenzja filmu VFW
No mówiłem przecież, że założenie filmu było interesujące. „Atak na posterunek 13” w wersji VHS B z jeszcze bardziej interesującą obsadą złożoną z weteranów podobnych produkcji z przeszłości. William Sadler, Martin Kove, Fred Williamson czy David Patrick „Pamiętasz, jak obiecałem zabić cię na końcu?” Kelly. Wszystko nakręcone w ziarnie tak dużym, że zastanawiasz się czy nie pokręcić trackingiem w odtwarzaczu wideo.
VFW dobrze wpisuje się w schemat takich filmów. Dający się lubić bohaterowie najpierw się przekomarzają i rzucają onelinerami, a potem krwawo zabijają swoich przeciwników. Jest ci żal, gdy niektórzy z nich giną i potem film się kończy.
Schemat schematem, ale realizacja VFW pozostawia wiele do życzenia. Być może trzydzieści lat temu na VHS-ie jakoś by się sprawdziła, ale teraz bardziej ogląda się ją jak niskobudżetowy film zrobiony przez amatorów niż produkcję równie niskobudżetową, ale z ambicją wskazywaną obsadą. Nostalgia za VHS-em z lat 80, dalej w narodzie jest wielka, ale nie da się nią wytłumaczyć wszystkiego. Potrzebne w takich filmowych hołdach jest coś, co sprawia, że są one czymś więcej niż produkcją z gatunku „ludzie lubią takie kino i to wystarczy”.
Przede wszystkim nie może być tak, że w filmie o zabijaniu nie ma ani jednej pomysłowej sceny śmierci, którą warto byłoby zapamiętać. Odcinanie kończyn, rozwalanie głów obcasem – ziew. No może nadzianiem na sztandar dałoby się poekscytować, ale poza tym nie ma tu nic, co mogłoby zrobić wrażenie. Przeciwnie. Efekty specjalne prezentują się ze strony tych mniej wymagających finansowo. Tłumacząc na nasze: nie było kasy, żeby pokazać jak krwawy cios jest zadawany, więc nakręcimy tak, że ktoś macha maczetą, a potem ciach, maczeta już wbita w głowę. Nie sądzę, żeby Peter Jackson miał większy budżet przy Martwicy mózgu, a jednak potrafił.
Po filmach takich jak VFW naprawdę nie powinno się mieć dużych oczekiwań poza tym, żeby dawały frajdę. VFW frajdę daje może jedynie momentami. Oglądasz i tęsknisz za bardziej wyrazistymi czarnymi charakterami niż słabiutko zagrana przez Dorę Madison, Gutter.
(2398)
Ocena Końcowa
5
wg Q-skali
Podsumowanie : Grupa weteranów wojennych stawia opór narkomanom próbującym odzyskać swój towar. Typowe VHS-owe kino lat 80. nakręcone czterdzieści lat później bez pomysłu na coś więcej niż złowienie jeleni wiedzionych nostalgią do czasów magnetowidu.
Podziel się tym artykułem:
I ta recenzja podobnie – ziew.
Niewykluczone 🙂
a ja nie ziewałem, wręcz przeciwnie…