Jest dość ryzykownym posunięciem, gdy podejmujesz się nakręcenia pozytywnego filmu o pokonującej przeszkody w drodze do celu sympatycznej dziewczynie z własnym zdaniem, która w rzeczywistości stała się bohaterką skandalu, gdy światło dzienne ujrzała jej sekstaśma. Jedno z drugim jakoś się gryzie. Co to zmienia? Nie wiem, ale wydaje się, że lepszy byłby w tym przypadku szczery dramat niż niezdecydowane, niemal familijne kino będącą przydługą reklamą WWE. Dość przyznać, że podobna agitka dotycząca KSW (Underdog) wyszła Polakom dużo lepiej. Recenzja filmu Fighting with My Family.
O czym jest film Fighting with My Family
Rodzina Knightów od prawie zawsze związana była z wrestlingiem. Pochodzący z angielskiego Norwich tułają się po lokalnych salkach widowiskowych próbując zainteresować miejscowych swoimi wyczynami. Głową rodziny jest Ricky (Nick Frost), który w zapasach znalazł wybawienie z drogi wiodącej go prosto do pierdla. A także w swojej żonie Julii (Lena Headey). Razem z dziećmi – Zakiem (Jack Lowden) i Sarayą (Florence Pugh) – tworzą wrestlingowy kwartet, który, jak tylko może, stara się związać koniec z końcem. Krokiem we właściwą stronę może być kontrakt podpisany z amerykańską federacją wrestlingu WWE, która w Londynie szuka nowych zawodników. Dzieci Knightów startują w eliminacjach, jednak tylko Raya, walcząca pod pseudonimem Paige, dostaje się pod oko doświadczonego trenera Hutcha (Vince Vaughn). Razem z nim wyjeżdża do Stanów, gdzie przejdzie szkołę życia w pogoni za marzeniem i chęcią zdobycia mistrzowskiego pasa.
Zwiastun filmu Fighting with My Family
Recenzja filmu Fighting with My Family
Teoretycznie, wszystko w filmie Fighting with My Family wskazywało na to, że mi się spodoba. Lubię kino sportowe z całą jego schematycznością i zupełnie nic do niego nie mam. Oparty na prawdziwej historii Fighting with My Family miał być kolejną opowieścią o underdogu, który robi swoje w otaczającej go beznadziei, by tylko otrzymać szansę. A gdy otrzyma tę szansę, otworzy się przed nim rollercoaster szans i upadków, który ukształtuje go w drodze do zostania mistrzem. I w sumie Fighting with My Family takim filmem jest. Nietrudno jednak odnieść wrażenie, że jest filmem takim jak wrestling sportem. Udaje, że to podnoszące na duchu, urocze kino sportowe. Zrealizowane możliwie najtańszym kosztem, bardziej sprawia wrażenie dwugodzinnej reklamy produktu, w której gościnnie w dwóch scenach można zobaczyć Dwayne’a „The Rocka” Johnsona.
Przyznać muszę, że Fighting with My Family jest dość dziwny w odbiorze i nie do końca potrafię go rozgryźć. Sprawia wrażenie niezależnej brytyjskiej produkcji, którą w trakcie zdjęć postanowiła wesprzeć bogata amerykańska korporacja widząc w filmie szansę na opowiedzenie o tym, jaka to ona jest wspaniała. Z tym, że nie była skora do wywalania pieniędzy, przez co film realizacyjnie pozostał na średnim poziomie, ale gościnnie pojawiło się w nim kilka znanych z wrestlingu twarzy (The Rock, John Cena, A.J. Lee) oraz dokumentalne migawki z napakowanych widowni podczas wrestlingowych widowisk. Źle mi się to oglądało i nie mogłem przyzwyczaić się do telewizyjnej realizacji czegoś, co powinno być przynajmniej drugim Warriorem (lub, trzymając się The Rocka, czymś takim jak jego Gridiron Gang). Na dodatek, jak przystało na reklamę produktu, wszystko było tu słodko-pierdzące, nawet gdy postać Vaughna krzyczała na podopiecznych, jakimi to są cieniasami itp. Nie można było się pozbyć wrażenia, że to tylko i wyłącznie dla ich dobra, bo federacja wie lepiej. Federacja jest najlepsza, wszystko tam jest takie „amerykanckie”.
I znów trzeba powiedzieć, że trochę szkoda szansy na coś więcej. Pomimo nieodpowiadającej mi realizacji, dialogowo – przynajmniej bliżej początku filmu – było bardzo dobrze. Dowcipne kwestie pozwalały się uśmiechnąć i słychać było, że napisał to ktoś z uchem do wesołych dialogów (co nie dziwi, bo reżyserem i scenarzystą filmu jest Stephen Merchant). Co za tym idzie walory komediowe i sympatyczne postaci (rany, Lena Headey chyba nie wykaraska się nigdy spod postaci Cersei) pozwalały cieszyć się filmem Fighting with My Family na poziomie zadowalającym.
A potem z ciężkimi buciorami wszedł do filmu The Rock oraz WWE (nie ogarniam tych wszystkich Smackdownów, więc wybaczcie, jeśli coś pokręciłem; chodzi o amerykańskich gości od wrestlingu) i już zupełnie przestało mi się to wszystko podobać.
Sądzę więc, że filmowi pomogłyby dwie rzeczy. Gdyby pozostał brytyjsko niezależny lub gdyby szczerze opowiedział historię Paige. Bo kreowana na sympatyczną panienkę z sąsiedztwa nijak nie pasuje mi do divy WWE, która zasłynęła sekstaśmą. Film był dobrą okazją do tego, by pokazać jak można się otrząsnąć po czymś takim i przestrzec przed zagrożeniami cyfrowego świata czyhającymi nawet na takie wojowniczki.
No i byłoby też miło, gdyby Merchant się zdecydował czy robi film familijny, czy komedię dla dorosłych.
(2292)
Ocena Końcowa
5
wg Q-skali
Podsumowanie : Brytyjska rodzina fanów wrestlingu wspiera córkę w zrobieniu kariery w amerykańskim WWE. Oparte na faktach kino trochę przypominające wrestling. Czyli udawanie. W tym przypadku ciepłej, lekko familijnej komedii o spełnianiu marzeń.
Podziel się tym artykułem: