Nikt nie spodziewa się dwóch rzeczy. Hiszpańskiej Inkwizycji i kolejnych odcinków Serialowa. Po zimowo-wiosenno-letniej przerwie w sezonie – wracamy z kolejnym, drugim 🙂 odcinkiem.
Serialowo, s11e02
The 100, s5
Jedyna tętniąca życiem dolina na postapokaliptycznej Ziemi zamieszkała jest przez Clarke i małą dziewczynkę, którą tam znalazła. Reszta kumpli orbituje w kosmosie, a tymczasem z wizytą wpada kosmiczny transportowiec załadowany po kokardę kryminalistami.
Nie ma już tej frajdy co w pierwszych sezonach, niestety. Po tym jak w trzecim sezonie serialem zaczęła rządzić fanbaza, a twórca The 100 musiał przepraszać, że pouśmiercał niektórych bohaterów, The 100 nie bawi tak jak wcześniej. Do znudzenia wałkowane są akcje typu: giną wszyscy oprócz głównych postaci i niekończące się pierdzielenie o Łanhedach i Nadblidach. Kiedy już dawno zapomniałem kto jest kto, a czym jest Duch Dowódcy. Chyba bym już wolał jakieś romansowe rozkminy, ale znów przez te roczne przerwy w sezonach często zapominam kim są osoby poza Bellamym, Clarke, Octavią, Raven, Montym i tym, co go wszyscy lubią, Murphym. Czy byli od początku, czy pojawili się później, a jeśli tak to kiedy.
No ale i tak The 100 wyróżnia się na tle innych seriali tematyką i realizacją, a to wciąż sprawia, że trudno jest mi się rozstać z serialem i wcale nie mam zamiaru tego robić. Miewa takie momenty, w których jestem zadowolony, że kiedyś się w niego wkręciłem i oglądam go na bieżąco.
No i to zakończenie piątego sezonu, które trzeba potraktować na duży plus. Nawet nie chodzi o zwrot akcji i dość niespodziewane wejście w szósty sezon. Bardziej o to, ile tam było emocji. Brawo. No i brawo za to, że w końcu odstrzelili (choć to akurat da się jeszcze odkręcić) najbardziej wkurzającą mnie postać. A właściwie aktora, bo słaby był strasznie.
Czyli klasycznie. Ponarzekane, a s6 i tak zobaczę z ciekawością. A przynajmniej zacznę go oglądać.
Better Call Saul, do s04e02
No i powrócił mistrz świata w nieposuwaniu akcji do przodu. Cieszę się niezmiernie, bo po dwóch przenudnych sezonach, trzeci niespodziewanie wdarł się przebojem do grona najlepszych serialowych propozycji roku. I póki co nic nie wskazuje na to, że sytuacja miałaby się zmienić. Zgodnie z przekonaniem Plutona i wbrew mojej niepewności, odstrzelili chyba* Chucka na dobre i jest to najlepsze co mogło przytrafić się temu serialowi. Na razie pilot czwórki oscylował wokół tego odstrzelenia i trudno wróżyć co dalej. Łatwo natomiast oglądać z chęcią i pewnie będę już po drugim odcinku wrzucając tę notkę.
No właśnie, jestem po drugim odcinku i ten również wszedł bardzo szybko, choć nie działo się w nim bardzo nic. Przesadzam, ale gdyby szukać serialu, w którym spokojnie potrafiliby cały odcinek zapełnić jedną sceną, to Better Call Saul byłby takim właśnie serialem. Na dobre już chyba zostało ustalone, że wszystko co dobre w BCS związane jest z Breaking Bad i co za tym idzie coraz więcej łączy obydwa seriale. Sorry, ale mało kogo po trzech sezonach obchodzi zmaganie się Jimmy’ego z całym światem, bo już dawno wiadomo, co skłoniło go do zostania na dobre Saulem Goodmanem. Jimmy oczywiście jeszcze z pięć sezonów będzie do tego dojrzewał, ale nam najbardziej będzie się cieszyć japa na widok Gusa i innych przybyszów z Breaking Bad. Oba timeline’y są na coraz szybszym kursie kolizyjnym i wcale bym się nie zdziwił, gdyby w końcu pojawiły się jakieś najgrubsze ryby pokroju Waltera czy Hanka. Inna sprawa, że chyba najwyższy czas powtórzyć sobie BB.
I tylko trochę może martwić brak jakiegoś motywu przewodniego sezonu czwartego (Chuck był wkurzający, ale fabułę napędzał). Po prostu opowiada on historię, ale tej historii jakby nie było. Nic poza tym: jak to się stało, że wszystko doprowadziło do punktu wyjścia Breaking Bad?
No i cóż. Chyba też dowiedzieliśmy się w 4×02, jak skończy się sezon – Jimmy przeczyta list.
*Serialowe doświadczenie i opracowana dawno reguła każą powtórzyć: nie ma ciała, nie ma trupa.
Happy!, s1
Nick Sax (Christopher Meloni) to były glina, który widział już tyle syfu, że popadł w alkoholizm i jest o krok od palnięcia sobie w łeb. W międzyczasie pracuje jako strzelba do wynajęcia, a jego życie zmienia się o 180 stopni, gdy poznaje fioletowego pluszowego koniko-jednorożca Happy’ego. To wyimaginowany przyjaciel dziewczynki porwanej przez zwyrodniałego Świętego Mikołaja. Dziewczynki, która, jak twierdzi Happy, jest córką Nicka. I tylko on może ją uratować.
Niespodziewanie Happy! okazał się jednym z najlepszych seriali dostępnych na Netfliksie. Niespodziewanie, bo raczej nikt nigdzie nie ekscytuje się nim tak, jak wszystkimi tymi innymi Sharp Objectsami (o nich w jednym z kolejnych odcinków; tak. będzie ich kilka) i innymi potencjalnymi hitami. Ale Happy! się tym zupełnie nie przejmuje i robi swoje. Robi swoje w wielkim stylu.
Doprawiony czarnym humorem jak dobra kasza skwarkami (C) Sami swoi, Happy! od pierwszych sekund wciąga w pokręcony świat pełen zwyrodnialców, kurew i sikającej krwi. Pełen smrodu, brudu i innego dziadostwa, w którym święci Mikołajowie są pedofilami, a świat może zbawić pijaczyna. Nick Sax się w tańcu nie pierdzieli, a pomysł na pożenienie go z fioletowym pluszowym konikiem jest przepisem na wybuchowy buddy-tv-serial. Happy! wszystkie świętości ma za nic, ale równocześnie nie jest bezmyślnie wulgarny i skandaliczny na siłę. Wszystko w tej historii się zazębia, a fioletowego Happy’ego nie sposób nie polubić.
Nie ma Happy! wielu odcinków i dobrze, bo im bliżej końca, tym bardziej zaczyna się rozciągać opowiadana tu historia. Nie ma tu już szalonego tempa dwóch pierwszych odcinków i bokozrywających scen pokroju rysowania portretu pamięciowego. Mimo to, głównie dzięki bohaterom i świetnej realizacji – Happy! od SyFy to jedna z najlepszych rzeczy, jakie czekają na Was na Netfliksie. Dawać mnie już kolejny sezon.
I to tyle na dzisiaj. Mogę jednak obiecać, że na kolejny odcinek Serialowa nie będzie trzeba czekać roku.
Podziel się tym artykułem:
Happy super. Co do takich nie do końca super popularnych seriali na Netfliksie to polecam obadać „Lilyhammer”. Taki troche pastisz „Rodziny Soprano” od Norwegów z humorem bazującym na zetknięciu sie amerykańskiego mafioza z norweskim państwem opiekuńczym. 🙂
Czyli rżną z „Deja Vu” Machulskiego? :). Tytuł kojarzę, wrzucę wyżej na listę oczekujących. Aktualnie seriale mi lepiej wchodzą.
Ja Ci dam „chyba”! 😀
Skojarzenia z „Deja Vu” też miałem, aczkolwiek tam jedynie słuszny ustrój był górą, tutaj bohater z „ustrojem” daje sobie radę. 😉