Amerykańskie remaki europejskich filmów nie są wynalazkiem ostatnich lat (choć właściwie wynalazkiem ostatnich lat są w ogóle amerykańskie remaki czegokolwiek). Hollywood chętnie sięgało po takie pierwowzory już wcześniej, czego jednym z przykładów dzisiejszy Człowiek w czerwonym bucie. Oparty na francuskiej komedii Tajemniczy blondyn w czarnym bucie udowodnił, że 1985 nie był najlepszym rokiem dla Toma Hanksa. Po słabych Ochotnikach nakręcił jeszcze jeden słaby film – recenzja filmu Człowiek w czerwonym bucie.
O czym jest film Człowiek w czerwonym bucie
W CIA źle się dzieje. Kolejny skandal pogrąża szefa agencji Rossa (Charles Durning), który jednak ani myśli rezygnować ze stołka. W celu wprowadzenia w błąd swojego najgroźniejszego przeciwnika Coopera (Dabney Coleman, którego bardzo lubię), Ross postanawia uwikłać go w misterną intrygę polegającą na podstawieniu mu Bogu ducha winnego obywatela, rzekomo agenta posiadającego ważne informacje. Ot taka mała dezinformacja i zajęcie czasu Cooperowi na bezsensowne zaangażowanie całej jego ekipy w śledztwo. Wybór pada na Richarda (Tom Hanks), skrzypka, który zwraca na siebie uwagę na lotnisku butami nie do pary (co ciekawe, na plakacie filmu na jego czerwonym bucie próżno szukać łyżwy Nike’a, która na ekranie aż za bardzo epatuje swoim product placementem). Nieświadomy niczego Richard żyje sobie jak do tej pory – uczy gry na skrzypcach, jeździ na rowerze i romansuje z żoną (Carrie Fisher) najlepszego przyjaciela (James Belushi). Tymczasem CIA’s finest prześwietla jego życie w poszukiwaniu ważnych informacji, jakie ma przekazać Rossowi.
Recenzja filmu Człowiek w czerwonym bucie
Człowiek w czerwonym bucie należy do popularnych w połowie lat 80. ubiegłego wieku filmów o agentach CIA i FBI. Pełno takich komedii i nie-komedii można było wtedy oglądać (Szpiedzy tacy jak my, Prawdziwi mężczyźni, Policjantki z FBI itp.), a wizerunek „agenta CIA” śmiało można by włożyć do książki z archetypowymi postaciami kina Hollywood. I trzeba przyznać, że pomysł na fabułę Człowiek w czerwonym bucie ma znakomity – film pokazuje, jak łatwo można manipulować w zasadzie wszystkim. Tytułowy bohater Richard nijak nie zmienia swojego życia i zachowuje się jak do tej pory, ale wystarczy przekonanie kilku osób o tym, że jest agentem i już codzienne zachowania Richarda wydają się im podejrzane. Idzie do dentysty? Pewnie ma mikrofilm w plombie – wyrwać mu wszystkie zęby! Świetnie to pokazuje mechanizm wszelkich teorii spiskowych czy medialnej propagandy. Jeśli coś bardzo chcesz udowodnić, to nie ma poszlaki, której nie byłbyś w stanie zinterpretować po własnej myśli. Niezależnie od tego, co podpowiada rozsądek czy inni.
Cóż z tego, kiedy z fajnego pomysłu na film wyszła nieinteresująca sieczka. Mało emocjonująca (losy głównego bohatera ogląda się bez zainteresowania, zabiją go to luz), mało śmieszna (żarty na poziomie zrobienia z poważnego agenta idioty; łohohoho, ale będzie śmiesznie jak mu wyrwą wszystkie zęby!) i dopchana jakimiś średnio potrzebnymi wątkami (romans głównego bohatera z księżniczką Leią).
Ale nie napiszę, że wszystko było beznadziejne. Na plus zasługuje tu bez wątpienia Carrie Fisher w bieliźnie, seksowne plecy dziś zapomnianej Lori Singer oraz niestandardowe napisy początkowe – zgodnie z tytułem filmu uzupełnione o jedną literkę w kolorze czerwonym. Nad resztą nie zapanował reżyser, niejaki Stan Dragoti. Nie słyszeliście pewnie o tym nazwisku i nic dziwnego, po filmie Człowiek w czerwonym bucie, który okazał się finansową klapą, nakręcił już tylko dwa filmy.
(2166)
Ocena Końcowa
5
wg Q-skali
Podsumowanie : Skrzypek zostaje wplątany w wewnętrzne gry amerykańskiego wywiadu. Bezpłciowy i nijaki remake francuskiej komedii.
Podziel się tym artykułem:
Jeden komentarz
Pingback: Zawsze, gdy mówimy żegnaj (1986). Recenzja. Tom Hanks