Serial Belfer… Miało być tak pięknie, cytując za klasykiem. Sensacyjne zapowiedzi nowej jakości, hasła „najbardziej oczekiwany serial roku”, w obsadzie Maciej Stuhr, który już przecież sprawdził się w męskim serialu Glina. Wyreżyserowany przez Łukasza Palkowskiego, twórcę filmu „Bogowie”, Belfer miał być serialem oryginalnym, którego nie da się tak łatwo porównać do jakiejkolwiek innej produkcji – polskiej czy zagranicznej. Z każdym kolejnym odcinkiem te przedpremierowe zapowiedzi brzmią coraz bardziej fantastycznie, a Belfer popada w przeciętność.
Belfer – ale o co w tym wszystkim chodzi?
Zaczęło się dobrze, ale na pewno nie porywająco, ale przecież każdy serial potrzebuje trochę czasu, żeby się rozkręcić. Przenieśliśmy się do niewielkiego miasta o nazwie Dobrowice. Odnalezione tam zostało w lesie ciało młodej dziewczyny (Katarzyna Sawczuk), zdolnej uczennicy miejscowego liceum. Wydarzenie to wstrząsa lokalną społecznością i kolegami denatki, którzy szykują się do rozpoczęcia nowego roku szkolnego. Policja rozpoczyna śledztwo w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, co – lub kto – stoi za śmiercią dziewczyny, a w międzyczasie w Dobrowicach pojawia się polonista Paweł Zawadzki (Maciej Stuhr), który przyjechał tu z Warszawy, by rozpocząć pracę w pogrążonym w żałobie liceum. Ale nie tylko po to. Paweł ma swoje powody, by bliżej zbadać śmierć dziewczyny, z którą ma o wiele więcej wspólnego niż się to wydawało. Rozpoczyna prywatne śledztwo, stopniowo poznając najważniejsze elementy serialowej układanki. Rodziców dziewczyny (Robert Gonera, Aleksandra Popławska), nowego kolegę wuefistę (Łukasz Simlat), chłopaka zmarłej dziewczyny (Józef Pawłowski), biznesmena i jego żonę (Grzegorz Damięcki, Magdalena Cielecka), miejscowego dziennikarza (Krzysztof Pieczyński) oraz drobnego gangstera (Sebastian Fabijański). Czy wśród nich jest osoba odpowiedzialna za tragedię?
Tyle wprowadzenie do serialu. Jak widać, Belfer oferuje klasyczną zagadkę pod tytułem: kto zabił? Ważne w takiej kryminalnej opowieści jest to, by każdy z jej bohaterów był podejrzany, a na końcu widz zakrzyknął: „tego się nie spodziewałem!”. Czy zakrzyknie, tego nie będzie wiadomo do ostatniego odcinka. Czy każdy jest podejrzany? Tak, pod tym względem na Belfra nie można narzekać, a giełda nazwisk morderców zmienia się wśród widzów – z każdym kolejnym odcinkiem na jej szczycie jest ktoś inny.
W zapowiedziach serialu Belfer często pojawiało się słowo „oryginalny”. Podkreślał je wyraźnie Maciej Stuhr, na którego wywiad dla Dzień Dobry TVN przypadkiem wpadłem. Belfer miał być właśnie taki – oryginalny. Wiadomo, że w kwestii kryminału ciężko zaprezentować coś nowego i na to absolutnie nie było co liczyć, ale chyba jakaś granica przyzwoitości powinna zostać zachowana? I nawet nie chodzi o to, że w serialu pobrzmiewają dobrze znane motywy z Dochodzenia, Broadchurch czy skandynawskich seriali kryminalnych, bo to nie one jako pierwsze zaprezentowały taką formę rozrywki. Wcześniej była Agata Christie i jej koledzy i koleżanki po piórze, którzy pracowali na popularność gatunku zwanego kryminałem. Bardziej za brakiem oryginalności przemawiają przemielone na setki sposobów przez polskie kino i telewizję motywy charakterystyczne dla opowieści osadzonych w małych miasteczkach.
Grzechy główne serialu Belfer
Dobrowice z serialu Belfer to dokładnie takie statystyczne, serialowe, polskie miasteczko, jakie mamy przed oczami słysząc wyrażenie „serialowe, polskie miasteczko”. Są w nim np. obowiązkowi szemrani biznesmeni, którzy mają pieniędzy po kokardę, kombinują coś z unijnymi dotacjami i sterują wszystkim aspektami życia mieszkańców miasteczka. Przy okazji mają dobry gust, bezbłędnie rozpoznają pasaże w muzyce klasycznej i mieszkają w domach, jakich pozazdrościliby im Forresterowie. Nie brakuje też w Dobrowicach drobnych gangsterów, którzy ubierają się na giełdzie w Białymstoku, handlują z ruskimi suwenirami, jeżdżą amerykańskimi samochodami i otaczają się osiłkami cedzącymi przy byle okazji: „chcesz w ryj?”. Drobnych gangsterów otaczają zakochane w nich młode dziewczyny, z którymi każdego dnia balują w miejscowej dyskotece. Kurczę, co to za miasteczko, w którym w roku szkolnym każdego dnia tygodnia można zabalować do nocy w głośnym klubie? A skoro o młodych dziewczynach, to są również w Dobrowicach typowi współcześni nastolatkowie, którzy dużo klną, dużo piją, uprawiają dużo seksu na dachu, nie mają szacunku do nikogo oprócz pieniędzy i mało się uczą. Zresztą, co do tego ostatniego, to trudno się dziwić, bo i tytułowy belfer mało naucza. Przez pięć odcinków bodaj tylko dwa razy można go było obejrzeć podczas lekcji, a resztę czasu zajmuje mu węszenie po Dobrowicach zamiast policjantów. Policjantów, którzy również są w Dobrowicach typowi. Wszystkim trzęsie głośny komendant (fatalny Paweł Królikowski, który zdecydowanie pomylił seriale), a najciekawszym momentem dnia dla jego podkomendnych jest wyskoczenie radiowozem na stację benzynową po hot-doga. Marnuje się w roli takiego krawężnika Piotr Głowacki, a funkcjonariuszka (Helena Sujecka) to już całkowicie znikła po drugim odcinku. Jak więc widać, nie ma w Belfrze zupełnie niczego oryginalnego, szczególnie jak na polski serial, a wszystko jest do bólu typowe. Jeszcze tylko typowego księdza brakuje, ale spokojnie, mamy na niego pięć odcinków pozostałych do końca serialu.
Na domiar złego szwankuje też realizacja, czego nie spodziewałbym się po Łukaszu Palkowskim. Wyreżyserowany przez niego film Bogowie odniósł sukces nie tylko dzięki dobrej historii, ale też właśnie z powodu prawdziwie amerykańskiej realizacji. Przy czym „amerykańska” jest tu komplementem, bo co by nie mówić o filmach z Hollywood, to przeważnie zrealizowane są blisko perfekcji. Wydawać by się więc mogło, że rozumie wymagania współczesnego ekranu i nie odstawi fuszerki. A jednak Belfer cierpi na wiele realizacyjnych grzeszków, które składają się na niezbyt ciekawy obraz całości. Niektóre trudno zrozumieć i można je tylko wytłumaczyć pośpiechem – w jednym z domów na biurku stoją trzy monitory; gdy włamuje się do niego Stuhr, monitor jest tylko jeden. Pada, co prawda, wcześniej kwestia, że mieszkanie zostało posprzątane, ale po co zabierać monitory? Inne niedoróbki spowodowane są być może niechęcią do kombinowania – sceny, w których Maciej Stuhr przechodzi przez furtkę. Nigdy nie zamyka jej za sobą, żeby mógł też przejść idący za nim operator. A jeszcze inne – nie wiem, czym wytłumaczyć. Nie mówiąc o wszystkich dotychczasowych bójkach, które zostały zrealizowane okropnie. Choreografia tych walk jest sztuczna (w jednej ze scen można się zastanawiać: po kiego diabła Stuhr uprawia jogging z kapturem bluzy na głowie? Za chwilę zostaje efektownie powalony na ziemię i już wiadomo, że kaptur był po to, żeby efektownie na ziemię został powalony dubler i żeby nie było tego widać – cóż, widać…), a ciosy powalające przeciwników rzadko dochodzą na bliżej niż kilkanaście centymetrów od twarzy. Powiecie, że to pierdoły i może i tak, ale jest tego zbyt dużo, żeby potraktować serial Belfer jako coś nowego w polskiej telewizji. Miało być jak nigdy, a wyszło jak zawsze. Taka sobie (czytaj: po łebkach) realizacja przekreśla też wszelkie porównania do Miasteczka Twin Peaks, które zachwycało niebanalną formą. To, że akcja serialu dzieje się w miasteczku, którego mieszkańcy mają swoje tajemnice – to za mało.
A przecież do tych grzechów trzeba dodać też wiejącą z ekranu coraz większą nudę i niemal zupełny brak napięcia. Nuda po części wynika z konstrukcji serialu kryminalnego, w którym na początku zawsze ktoś musi być głównym podejrzanym, choć wiadomo, że to nie on jest winny. Z tego powodu fabuła skupia się właśnie na nim i zanim zostanie oczyszczony z podejrzeń minie sporo czasu, którym zapełnia się kolejne odcinki. Oczywiście mogę tylko gdybać, bo nie znam rozwiązania zagadki, ale mam przekonanie graniczące z pewnością, że z trzech ostatnich odcinków można by spokojnie zrobić tylko jeden z wydarzeniami istotnymi dla głównej fabuły, a i tak byłoby trochę czasu na nieistotną nudę. Z czego wynika brak napięcia? Nie wiem, nie ma go i tyle. Tak samo jak i dobrych dialogów, których próżno tu szukać. Kilka przeciętnych odzywek przyćmiewają kwiatki, jak ten w scenie egzekucji. Jeden z młodych bohaterów chce zastrzelić innego, tymczasem zbliża się do nich Stuhr z ojcem kata. Belfer powstrzymuje interwencję ojca, oznajmiając, że on się tym zajmie, bo ma doświadczenie w postępowaniu z nastolatkami. I rzeczywiście, to psycholog, który w stolicy radził sobie z trudną młodzieżą. Spodziewać się więc można jakiejś spokojnej argumentacji, niechęci do gwałtownych ruchów i przestraszenia młodziaka. Nic z tego. Stuhr krzyczy: „Nie zabijaj go! On jest pedałem!”. Śmiać się czy płakać?
Biorąc to wszystko pod uwagę trzeba stwierdzić, że Belfer to typowa duża chmura, z której spadł mały deszcz. Pewnie na koniec zachował trochę fajerwerków, jak każdy serial, ale to nie usprawiedliwi kilku zwyczajnie słabych odcinków w serialu, który miał być nową jakością w polskiej telewizji, a nią nie jest. Szkoda, liczyłem na więcej.
Podziel się tym artykułem:
To ja bez oglądania strzelam, że winnym będzie biznesmen, a żeby go dorwać belfer będzie się musiał skumać z gangusami, którzy okażą się spoko koleżkami.
Jako ze wykluczyli juz biznesmena (kolejny twist z dupy) to winna bedzie jego zona bo jako jedyna ma motyw jeszcze. Ewentualnie gonera bo czemu by nie. Ogólnie najbardziej wkurzające jest znikanie i nagłe pojawianie się postaci np. Zniknęła policjantka, nauczycielki przez 2 czy 3 odcinku nie było, rodzice tylko w pierwszym i na chwilę w dwóch ostatnich żeby był twist. I tak obejrzę do końca ale szkoda potencjału.
I jeszcze jedna wpadka- wszyscy chodzą non stop w tych samych ciuchach (poza Cielecka), nawet stuhr szybko kupił te same ciuchy po pożarze.
Jestem po 4 odcinkach i mam identyczne odczucia. O ile dwa premierowe miały się na baczności, żeby zainteresować widzów i jednak podtrzymać jako takie napięcie, to 3 i 4 położyły całą historię – napięcie siadło, wątki zaczęły się rozwlekać, postaci zachowywać irracjonalnie… Mam nadzieję, że finał zepnie wszystko klamrą – często środek jest zwykłym wypełniaczem, ale jeżeli nie, to trudno, przyzwyczaiłem się do takiego odbierania polskich produkcji. Dlatego kocham 4-8 odcinkowe, solidne, dobrze skonstruowane serie brytyjskie.
@habern
Za głośno o biznesmenie od pierwszego odcinka, żeby to był on. Im więcej jesteś podejrzany w początkowych odcinkach, tym mniej jesteś mordercą :). Ale opcja z gangusami godna rozważenia :).
@Polarbear_pl
Asiek obstawiła Cielecką po pierwszym odcinku, ja Gonerę. Ale w drugim wyszło na jaw, że Stuhr jest ojcem ofiary, więc Gonera raczej odpada – nie zdradzaliby decydującego motywu w drugim odcinku (choć to polski serial, więc może i zdradzili 🙂 ). Nie tylko Cielecka ma motyw, np. jej córka również – w końcu Asia, czy jak tam było ofierze, rozbijała małżeństwo jej rodziców. Wśród znajomych na giełdzie morderców wysoko jest psiapsióła Asi – motyw zazdrość.
Najpewniej jednak jeszcze nie poznaliśmy wszystkich informacji, by rozgryźć motyw. W sumie to słusznie, tyle że pewnie wyskoczą z nimi z dupy. Tak jak wczoraj Popławska – wcale nie musiała trzymać w tajemnicy tego, co powiedziała pod koniec Stuhrowi, ale dzięki temu można było ze trzy niepotrzebne odcinki napisać (nie mówiąc o tym, że bezsensowne było jej zdziwienie, gdy Damięcki wspomniał o studiach w Barcelonie), a Stuhr prowadzić bezsensowne śledztwo, którego mógł logicznie uniknąć.
Znikające postaci podporządkowane są niestety fabule – słabo to napisane po prostu. Simlat wielki podejrzany – zniknął (niby sensownie, ale wiadomo, że dwa odcinki z dupy poświęcone jego winie), Pawłowski „dramatyczny” wątek z egzekucją w lesie – bach, zniknął. Teraz pewnie przetrawią Damięckiego i też zniknie przed finałem.
Co do ubrań to śmiałem się wczoraj, że Stuhr specjalnie podpalił ciotce chatę, żeby dostać nowe ciuchy :). Nie wypaliło, nomen omen, za chwilę wrócił do dżinsu (słusznie, fatalnie wyglądał w tej nowej parze ubrań; plus w jednej scenie w sweterku, w drugiej bez, w trzeciej znowu w sweterku).
@No153
Właśnie dowcpi w tym, żeby tak zrobić te zapełniacze, żeby nie czuć, że są zapełniaczami. A w Belfrze zrobili to po prostu topornie. Wątku z Simlatem prawdopodobnie (bo nie znamy finału) mogło w ogóle nie być i nic by to nie zmieniło. Nie mówiąc o tym, jak beznadziejnie to napisane – Simlat podejrzany to budzi odrazę, Stuhr go nie lubi, zachowuje się jak morderca; chwilę po tym jak wyszła jego niewinność – super koleżka, Stuhr już go lubi itd.
Niedoróbek w tym serialu jest całe mnóstwo, być może przeciętny widz tego nie zauważy, ale jeśli chcieli zrobić wyróżniającą się produkcję, to powinien ktoś nad takimi detalami czuwać. Miasteczko jest wymyślone, ale skoro komendę wojewódzką mają w Elblągu to można domyślać się, że chodzi o województwo warmińsko-mazurskie, tymczasem policja ma radiowozy na rejestracjach HPC – czyli kujawsko-pomorskie. Kolejna rzecz – nauczyciel w-f mówi do uczennic „w dwutakcie zbiórka”, czy ktoś w ogóle ogarnia tam, że dwutakt i dwuszereg to zupełnie dwa inne pojęcia ? Inna scena – przesłuchanie uczniów w szkole, Belfer mówi, że zamknie sale a na stole leży czapka policjanta i jest otwarty laptop, przechodzi w ujęcie z innej kamery i czapka cudownie zniknęła, a laptop się zamknął. Jest jeszcze więcej takich „wpadek”, ale szkoda mi strzępić klawiatury. Póki co naciągane 6/10. Pozdrawiam
O, dobre z tym dwutaktem! Nie zwróciłem uwagi :).
No dobra nawet, jak to nie będzie biznesmen, to na bank winny będzie raz podejrzanym i raz z niego zdejmą wszelkie podejrzenia, żeby w finale wyjawić, jak wszystkich oszukał.
Także ja ciągle zostaję przy swoim – chociaż fakt, że jeżeli biznesem był pierwszym do bycia winnym, to raczej odpadnie. No ale zobaczymy,
Ja tam po dwóch odcinkach odpuściłem. Drętwe dialogi, ten drewniany koleś z „Miasta 44”, no lipa panie.