Nie wiem jak Wy, ale ja tam się cieszę. Cieszę, bo znowu mnie troszkę wzięło na nadrabianie azjatyckich filmów i to dobra dla mnie wiadomość. Głównie dlatego, że z azjatyckimi filmami jest tak, że nawet jeśli są kiepskie, to i tak przeważnie zawsze znajdzie się w nich coś, czego nie znajdziemy w filmach z żadnej innej części świata. A na przykład film o badmintonie z ujęciami a’la bullet-time. Widzieliście kiedyś taki? O ping pongu pewnie tak, ale o badmintonie? Recenzja filmu Full Strike aka Chuen lik kau saat 😉 z mojej Listy Do Obejrzenia.
Reżyseria: Chi-kin Kwok, Henri Wong
Scenariusz: Chi-kin Kwok, Henri Wong, Pak-wing Yan, Joe Chien, Ka Yee Yim 😉
Obsada: Josie Ho, Ekin Cheng, Wilfred Lau, Edmond Leung, Ronald Cheng
Zdjęcia: Jason Kwan, Jimmy Kwok
Muzyka: Yusuke Hatano
Kraj produkcji: Hongkong
O czym jest film Full Strike
Bohaterką wyprodukowanego w Hongkongu Full Strike jest była mistrzyni w badmintona, której kariera potoczyła się w – co tu dużo gadać – kiepskim kierunku. Wybuchowa i narwana doprowadziła do wykluczenia z kadry, a finalnie w ogóle została zawieszona w prawach zawodnika. Kau San, bo zdaje się tak ma na imię, spuściła głowę, wróciła do rodzinnego miasteczka i zamieszkała z bratem. Tyjąc i nic nie robiąc. Do czasu. Pewnego wieczoru nasza badmintonistka doznaje oświecenia (praktycznie dosłownie) i postanawia wrócić do sportu. Sytuacja ku temu jest w zasadzie idealna, bo jej były klub badmintonowy kupuje trzech nieznajomych, którzy szukają trenera. A właściwie to drugiego trenera, bo jednego już mają – problem w tym, że stale pijanego. Kau San zgadza się ich trenować, choć mężczyźni nie dość, że nie potrafią grać w badmintona, to jeszcze są skazywanymi za przestępstwa kryminalistami. Razem z nimi postara się coś zwojować na zbliżających się drużynowych zawodach rozgrywanych w nowej formule.
Recenzja filmu Full Strike
Jak do tej pory jest chyba optymistycznie, a oczekiwania rosną, nie? Miałem to samo po obejrzeniu emocjonującego zwiastuna, dzięki któremu Full Strike od razu trafił na ww. Listę. Niestety, zderzenie z rzeczywistością w postaci całego filmu okazało się bolesne. Gdyby choć był jakoś marnie zrealizowany, to jeszcze bym to przeżył. Ale nie, Full Strike jest zrealizowany na poziomie zapowiadanym przez zwiastun, a mimo to nie daje rady. Wiele poszło nie tak.
W podstawie jest to standardowe kino sportowe od zera do bohatera. Badminton to tylko czubek góry lodowej, a bohaterowie Full Strike muszą mierzyć się nie tylko na arenie sportowej. Oprócz tego walczą z samymi sobą, pociągiem do alkoholu, przeciwnikami, którym kiedyś zniszczyli karierę, czy w końcu z łatkami kryminalistów, które ciągną się za człowiekiem, co by nie próbował zrobić. Mają też oczywiście lokalnych przeciwników dowodzonych przez miejscowego bogacza, którzy zrobią wszystko, żeby underdogom pokazać ich miejsce w szeregu. Kurde, dalej brzmi dobrze!
Po obejrzeniu fury azjatyckich filmów przynajmniej jedna rzecz jest pewna – Azjaci mają dziwne poczucie humoru. Najprawdopodobniej, bo skoro kręcą filmy z takim a nie innym humorem, to znaczy, że jest na nie popyt. Nie są przecież filantropami raczej. I często gdy mowa o komedii – a Full Strike po kinie sportowym jest komedią, no maks obyczajową – właśnie to azjatyckie poczucie humoru kładzie całą radość z oglądania. Bohaterowie filmu się wygłupiają, robią z siebie idiotów, puszczają kilometrowe pawie (choć przy tym się akurat, no wstyd, uśmiałem 🙂 ) i prezentują sytuacyjny humor, który zwyczajnie nie śmieszy. Nie śmieszy, a więcej – wywołuje reakcję zażenowania. Przy czym mówię, najwyraźniej zażenowani czujemy się my, bo pewnie Azjaci się uśmieją i poklepią reżysera po plecach.
Jest w Full Strike fajna realizacja, jest fajny pomysł na film, ale nie ma scenariusza, który zapewniłby emocjonujący seans. Szybko zaczyna być widzowi wszystko jedno, co będzie dalej, bo przecież wie co będzie dalej. Na plus trzeba zapisać parę rzewnych momentów, miłą odmianę od głupowatego humoru, ale to za mało, szczególnie że – i to zawiodło mnie najbardziej – tego widowiskowego badmintona mi tu zdecydowanie zabrakło. A na niego liczyłem. Miałem nadzieję na badmintonowy Matrix, ale takiego się nie doczekałem. Jest parę ładnych dla oka meczów, ale niestety nie ma tu niczego spektakularnego. Nawet jakiegoś fajnego trening-montażu brak, a przecież aż by się o taki prosiło. I jedyną spektakularną rzeczą w całym filmie trzeba nazwać jego – niestety – klapę w moich oczach.
(2094)
Ocena Końcowa
5
wg Q-skali
Podsumowanie : Zapomniana reprezentantka kraju w badmintonie wraca do sportu po latach marazmu. Miała być widowiskowa badmintonowa rozpierducha, a wyszła głupawa komedia.
Podziel się tym artykułem:
Czy jest to humor jak z filmów Stephena Chowa?
Trochę tak, ale dużo mniej absurdalnie. Badminton wygląda jak badminton, nie jest tak jak z piłką nożną w Shaolin Soccer.