×
recenzja filmu Turbo Kid, czarny bohater

Recenzja filmu Turbo Kid, czyli Instant classic

Oto przyszłość. Świat, jaki znaliśmy, nie istnieje. Kwaśne deszcze wysuszyły ziemię i zatruły wodę. Wyniszczona niekończącymi się wojnami, ludzkość walczy o przetrwanie w ruinach starego świata. Smagana mrozami wiecznej nuklearnej zimy.

Oto przyszłość. Oto rok 1997

Ta historia rozpoczyna się tak samo, jak sporo innych historii. Podobnie jak w przypadku np. Babadooka na początku był film krótkometrażowy. T is for Turbo:

Jak łatwo można domyślić się po jej tytule, krótkometrażówka przygotowana została na konkurs, którego zwycięzca miał dołączyć do zacnego grona reżyserów odpowiedzialnych za pierwszą część antologii ABC’s of Death (wiecie, zestaw nowelek zainspirowanych kolejnymi literkami alfabetu). T is for Turbo zebrał sporo głosów, ale nie wystarczyło do zwycięstwa. Tutaj jednak jego historia się nie kończy. Filmikiem zainteresował się Jason Eisener (twórca fake trailera do Hobo with a Shotgun, który to fake trailer otworzył mu drogę do nakręcenia filmu pełnometrażowego o tym samym tytule), pociągnął (hihi) odpowiednie sznurki, ruszyła machina crowdfundingowa, wystarczająca kasa została zebrana, voila – powstał film. Oto XXI wiek w pigułce.

Fabuła Turbo Kid…

…jest w zasadzie mało istotna, ale dla dobra recenzji nakreślmy ją nieco. Background już znacie – niedaleka przyszłość, rok 1997, postapo pełną gębą. Wśród szczęśliwców (?), którzy przetrwali nuklearny holokaust jest młody Chłopak (Munro Chambers), wielki fan komiksowego bohatera Turbo Ridera. Chłopak jest spokojnym i nie wadzącym nikomu zbieraczem złomu i wszelkiego rodzaju plastiku, który był się i nie roztopił. Do przesady dbający o bezpieczeństwo nie zapuszcza się w tereny kontrolowane przez zbirów i żyje z dnia na dzień, czasem tylko wypuszczając się do miasteczka po wodę. Pewnego dnia poznaje wiecznie uśmiechniętą Apple (Laurence Leboeuf), dziewczynę zwariowaną, choć w granicach normy, jeśli chodzi o smętny świat po atomowej anihilacji. I już, już zaczynają się razem coraz lepiej dogadywać, gdy Apple zostaje porwana przez oprycha w chińskim kapeluszu. Chłopak musi zapomnieć o zasadach bezpieczeństwa, jakie sam stworzył i zapuścić się w strefę kontrolowaną przez krwiożerczego Zeusa (nieprzypadkowy Michael Ironside).

To, co najważniejsze w Turbo Kid

Napisałem, że fabuła w Turbo Kid jest nieistotna, ale to nie znaczy, że tej fabuły nie ma :P. Jest jej na tyle, żeby otworzyć szeroko furtkę do tego, czym Turbo Kid jest – zabawy kinem przez duże Z. A konkretniej zabawy postapokaliptycznym kinem lat 80., które błyszczało spośród VHS-ów niezmierzonymi pustyniami (tutaj zrezygnowano z pustyni z powodu pogody – kręcony w Kanadzie Turbo Kid narażony był na ciągłe opady w związku z czym w fabule dla świętego spokoju pojawiły się kwaśne deszcze, zrezygnowano ze słońca, a sadzawki pokolorowano na zielono), bohaterami zakutanymi w zbroje rodem z wybiegu dla zwariowanych na punkcie steampunka drag queens i pulsującą muzyką, której nie sposób pomylić z żadną inną. Czyli z grubsza tym, czym nie tak dawno temu urzekł pół świata dodatek do gry komputerowej Far Cry: Blood Dragon. Szczególnie otwierające grę intro określane było często najlepszym hołdem dla kina lat 80. ever, a wspomnieć o nim należy z tego powodu, że chyba jednak zostało zdetronizowane przez Turbo Kid.

Trójce reżyserów – François Simard, Anouk Whissell, Yoann-Karl Whissell (jeden z wielu fajnych myków w Turbo Kid – dwoje z reżyserów wystąpiło tu w drobnych rolach… rodziców głównego bohatera) – udała się niełatwa sztuka wplecenia w film zupełnie zwariowanego kina pełnego nieprawdopodobnych sytuacji i przerysowanych do granic możliwości, choć widowiskowych śmierci, ale w taki sposób, że całości nie ogląda się jak niekończącą się zgrywę, ale jako coś więcej. Prawie, prawie poważny film. To właśnie to, co według mnie nie udało się ww. Eisenerowi w Hobo with a Shotgun, którego nie sposób traktować poważnie i wobec tego szybko męczy bezsensowną feerią często słabego gore. Turbo Kid też poważny nie jest, ale przynajmniej sprawia takie wrażenie. To ten rodzaj humoru podany z poważną miną niezależnie od tego, jakie bzdury się opowiada. I choć słyszysz, że to bzdura, to rzucasz okiem na minę opowiadającego i zaczynasz się zastanawiać, że może to jednak całkiem serio jest.

Viva lista Do Obejrzenia

Miło, że Turbo Kid od dawna spoczywa spokojnie na mojej liście Do Obejrzenia. Za chwilę zaczniecie czytać zachwyty na temat tego filmu na różnych stronach (zakład?) i pamiętajcie wtedy, że Quentin obiecywał dobrą zabawę na tym filmie już z dobry rok temu. A i dzięki temu reckę też pierwszy skrobnął. Zobaczycie, że właśnie tak będzie i na przyszłość pamiętajcie, gdzie najlepiej zaglądać po dobre kino :P.

Jeśli zaś chodzi o zachwyty, to będą one w pełni uzasadnione, bo Turbo Kid ogląda się po prostu znakomicie. Jest tutaj cała masa świetnych pomysłów, podśmiechujek z postapokaliptycznego kina lat 80., posągowo wyglądający przydupas głównego czarnego charakteru, poboczny superbohater wyglądający jak Wojciech Modest Amaro, wpadającej w ucho muzyki i przesadzonych do granic możliwości bardzo krwawych śmierci. Nad filmem unosi się też lekki powiew Martwicy mózgu (nic dziwnego, w końcu to produkcja kanadyjsko-….nowozelandzka) – są m.in. zabójczy krasnal ogrodowy i wredny małposzczur z Wyspy Czaszek. No generalnie jest tu cała masa dobra, którą trzeba zobaczyć na własne oczy.

Mam nadzieję, że w przyszłości czeka nas Turbo Kid 2 już z poważniejszym budżetem, bo mam wrażenie, ze dopiero to będzie prawdziwy odjazd. Ale i tak Dycha.

(1963)

Oto przyszłość. Świat, jaki znaliśmy, nie istnieje. Kwaśne deszcze wysuszyły ziemię i zatruły wodę. Wyniszczona niekończącymi się wojnami, ludzkość walczy o przetrwanie w ruinach starego świata. Smagana mrozami wiecznej nuklearnej zimy. Oto przyszłość. Oto rok 1997 Ta historia rozpoczyna się tak samo, jak sporo innych historii. Podobnie jak w przypadku np. Babadooka na początku był film krótkometrażowy. T is for Turbo: https://www.youtube.com/watch?v=lBL0vPheNwM Jak łatwo można domyślić się po jej tytule, krótkometrażówka przygotowana została na konkurs, którego zwycięzca miał dołączyć do zacnego grona reżyserów odpowiedzialnych za pierwszą część antologii ABC's of Death (wiecie, zestaw nowelek zainspirowanych kolejnymi literkami alfabetu). T is…

Ocena Końcowa

10

wg Q-skali

Podsumowanie : W świecie po zagładzie nuklearnej młody Chłopak toczy ultrakrwawą walkę z zabójcami swoich rodziców. Instant classic, jak to mówią za wodą.

Podziel się tym artykułem:

16 komentarzy

  1. Lugalkiniszedudu

    Lansik na filmwebie 😛

    Swoją drogą zawsze mnie korciło aby zapytać Cię o taką toplistę filmów, które sprawiły Ci największą frajdę z oglądania. Czyli nie te, którym dajesz wysokie oceny bo na to zasługują, tylko te co stanowią kwintesencję dobrej zabawy.

  2. A co! Wszyscy obsrywają internet linkami do siebie, tylko ja się przez dziesięć lat czaiłem, bo nie wypada! 😛

    To lista wirtualna, czyli taka co niby jest, ale jej nie ma, bo jak zaczynam wymieniać tytuły, to zaraz pojawiają się nowe, a jak myślę, że jest już wszystko, to za chwilę się wkurzam, że zapomniałem o tym, czy o tamtym.

    Milczenie owiec, Predator, Angus, Więcej czadu, Zapach kobiety, Ludzie honoru, Symetria, Prawdziwy romans, Żołnierze kosmosu, Notting Hill, Miliony Brewstera, Skazani na Shawshank, Znachor… To tak w 10 sekund bez myślenia 😉

  3. Wszedłem na główną, zobaczyłem ocenę, skojarzyłem zwiastun, obejrzałem. Ja też jestem zachwycony! Zaskakująco angażujący ten film, właśnie to wywindowuje go na poziom 9 czy tam 10, w każdym razie serduszkowy poziom. Nie tak jak Kung Fury, który po prostu był fajny czy też Hobo, który zwyczajnie mierził. Super chemia między bohaterami, za samą Apple należy się dodatkowy punkt, jest fantastyczna! (i w dużej części to właśnie ona sprawia, że tak się przejmujemy).

  4. Lugalkiniszedudu

    Ale gdzie Wy żeście to kurnia obejrzeli? Nie ma nigdzie.

  5. Well, moi agenci donoszą, że wpisanie w googlach frazy turbo kid kat (nie turbo kit kat! :)) pomaga. Ja tam nic o tym nie wiem.

  6. Lugalkiniszedudu

    Dzięki, faktycznie jedno źródełko się zaplątało. Ale na gryzoniach na przykład posucha. A tak w ogóle to w kinach nie ma więc co zrobisz, nic nie zrobisz. Jak będzie to pójdę.

  7. „pociągnął (hihi)” – no wiesz Ty co? 😛
    Swoją drogą gratulacje zachęciłeś mnie do oglądnięcia. Teraz muszę ten film jakoś dorwać. Myślę, że wujek google może pomóc 😛

  8. @magus
    Ano, są „drobiazgi”, których nie załatwi ani duży budżet, ani pomysłowy reżyser, ani granie na sentymentach. To wszystko ważne, ale jak masz bohaterów w dupie to i film za chwilę też będziesz miał w dupie.

    @Lugalkiniszedudu
    Nie no, tych źródełek jest ciut więcej, tylko na 0/0 nie ma co zwracać uwagi. Znaczy tak mówią na mieście :). Znając życie drugie życie czeka go wraz ze skończonym tłumaczeniem.

  9. Poza tym myślę, że pewnie na jakimś Black Bear Festivalu będzie można „Turbo Kida” w tym roku dorwać w Wawie.

  10. Dzięki za rekomendację, bo bawiłem się świetnie, a sam bym pewnie seans odkładał 😛 Będę pamiętać, że byłeś tym pierwszym!

  11. Lugalkiniszedudu

    Ale źródełko wyschło, producent chyba czyta bloga i odczytał nasze szyfry.

  12. Kurczę, a taką enigmę zastosowaliśmy… 🙂

  13. Fajny ten „Turbo…”. Taki niby prosty, a cieszy. 🙂 Można się poczuć jak za czasów młodości, gdy wałkowało się na VHSie jakieś B-klasowe obrazy postapo. 🙂 Swoją drogą jednym z filmów do których w dużej mierze nawiązuje „Turbo Kid” jest młodzieżowy sport-drama „Rad”. Oglądał to kiedyś ktoś? Bo mnie jakoś ominęło, chyba nie było tego w wypożyczalniach ani w TV. 🙁

  14. Pierwsze słyszę, raczej do nas nie dotarło na szerszą skalę jak te wszystkue Youngbloody i Scotty Baio. Ale na imdb wygląda obiecująco.

  15. A tymczasem Turbo Kid miało seanse w trakcie krakowskiego OFF Camera.

  16. Pozazdrościć dużego ekranu 🙁

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004