Zmieniamy klimaty. Na chwilę z Korei i Indii skierujemy się do Afryki. A konkretnie do Maroka, dokąd ściągają hollywoodzcy producenci, ale… co tam oni! Ważne, że ja tam byłam! 🙂
W sumie nigdy się nad tym nie zastanawiałam, gdzie znajduje się fajne plenery do filmów. Myślałam, że wszystko jest zrobione ze styropianu w wielkim studiu filmowym w Hollywood, reszta to kilka przyjemnych widoczków byle budżetu nie przekroczyć. A tu niespodzianka. Okazuje się, że m.in. w Maroku filmowcy znajdują miejsca, które pasują do wielu zakątków świata, a jak nie pasują to sobie je tam tak dostosują, że powstaną całe rzymskich prowincje, tybetańskie doliny, czy azjatyckie plenery. A wszystko zaczęło się już w 1897 roku kiedy Louis Lumière zrobił tu jeden ze swoich filmów. Czy wiedzieliście, że w Maroku kręcili m.in. Alfred Hitchcock czy Martin Scorsese? Tam powstały Mężczyzna, który wiedział za dużo oraz Ostatnie kuszenie Chrystusa. A marokańska część Sahary „występuje” w Gwiezdnych wojnach. A filmowego Maroka jest o wiele więcej.
Gdy myśli się o filmach kręconych w Maroku, to po głowie chodzi głównie Casablanca. Tego miejsca akurat nie odwiedziłam, za to słyszałam jak przewodnik był wyraźnie zdegustowany, gdy wszyscy się o to miasto pytali. – Nie rozumiem. Tam nic nie ma, trochę murów w stylu art deco, jeden bar, port, a każdy chce tam jechać. Myślicie, że spotkacie tam Humphreya Bogarta? – skomentował i cierpliwie czekał, aż padniemy na kolana widząc osadę, która w niejednym filmie zagrała. I trzeba przyznać robiła wrażenie.
Osada Ajt Ben Haddu, czyli ufortyfikowana wioska pomiędzy Warzazatem a Marrakeszem – to jedno z najstarszych miasteczek zbudowane tradycyjnie z mieszaniny gliny i słomy. Od 1987 roku widnieje na liście UNESCO. Tuż za bramami znajdziecie pierwszy stragan, gdzie na dzień dobry zapoznacie się z imponującą listą filmów, które właśnie tu kręcono. A wśród nich Klejnot Nilu, Indiana Jones i Ostatnia krucjata, Gladiator, Mumia, Królestwo niebieskie czy ostatnio serial Gra o Tron!
Czas tutaj rzeczywiście się zatrzymał. A dumni mieszkańcy robią fajny biznes, bo to obowiązkowy punkt zwiedzania. Słynna arena, na której filmowy Maximus i Juba walczyli jako gladiatorzy przyciąga. Choć teraz to zwykła dziura w ziemi, a obok gdzieś walają się szczątki drewnianych rydwanów, ale już nie do pokazywania.
Kiedy wchodzi się na górę, mija się stragany z pamiątkami, ceramiką, biżuterią, a także pana, który zarabia na tym, że robi mu się zdjęcia gdy gra, a potem awanturuje się, że dało mu się za mało kasy. A rzępoli strasznie! Potem już tylko piękne widoki z góry, czyli można poczuć dlaczego filmowcy często wybierają to miejsce. Jest idealne dla wszystkich filmów o Jezusie. I tych o innych kosmitach.
Po widokach czas na wytwórnię filmową Atlas Studio koło Warzazatu – miasto leżące u stóp Atlasu Wysokiego. Zwiedzanie polega tu na tym, że ogląda się pozostawione przez filmowców dekoracje filmowe i rekwizyty. Chyba bardzo dumni są z tego, że kręcono tam francuską wersję Kleopatry oraz film Asterix i Obeliks, bo przez chwilę miałam wrażenie, że z Maroka przenieśliśmy się do Egiptu.
Ale nie tylko. Ogląda się tu również fasadę buddyjskiego klasztoru zbudowanego na potrzeby filmu Kundun Martina Scorsese, wioskę z filmów o Mojżeszu czy styropianowy samolot Michaela Douglasa z Klejnotu Nilu. Oraz ferrari, o którym nie zapamiętałam, z jakiego filmu pochodzi, ale przewodnik powiedział, że służyło do eksplozji!
Następnie pojechaliśmy do samego Warzazatu, gdzie nastąpił dalszy ciąg filmowego zwiedzania. Muzeum kamer, kostiumy z Gladiatora, sztuczne lochy czy sztuczny koń. Jednak największe emocje wzbudza sztuczny tron Kleopatry oraz sztuczny kościół z dzwonnicą, choć wierzących tam brak, nawet tych sztucznych :).
Niestety nie spotkałam Ridleya Scotta, Seana Connery’ego, czy Russela Crowe’a :(. Może następnym razem. Za to całkiem niedawno spotkałam Olgierda Łukaszewicza, który też niedawno był w Maroku. Pojechał na zaproszenie jednego z licznych marokańskich festiwali filmowych i powiedział mi, że tamtejsze miasteczko filmowe bardzo mu się podobało. Choć mu trochę zazdroszczę, bo na jego wycieczce atrakcją było też to, że przebrano statystów w stroje ze znanych filmów i dzięki temu dekoracje na nowo ożyły. Aktor przyznał też, że w Maroku przechadzał się po czerwonym dywanie i miło mu było, że wszyscy traktują go jak gwiazdora. Czy widzi tam kiedyś polskich filmowców robiących filmy? Jak to powiedział Pan Olgierd: – W Polsce pustynię mogą udawać nawet wydmy nad polskim morzem, tak jak w Seksmisji :). Ale kto wie, może i polska kinematografia kiedyś zawita do Maroka? Zagraniczni producenci kręcą w Maroku 20-30 filmów rocznie, więc jest szansa, oj jest!
Podziel się tym artykułem: