Oby, oby. To na razie tylko pobożne życzenie, ale trudno sobie wyobrazić, że można zepsuć coś, co na każdym zwiastunie wygląda co najmniej wybitnie. Mamy 3 maja, Wam się nie chce nic czytać, mnie się nie chce nic pisać – to dobry moment na zapodanie finalnego zwiastuna najnowszego filmu George’a Millera – Mad Max: Fury Road.
Ani to nie jest świeży zwiastun (pojawił się kilka dni temu), ani też nie jest to pierwszy zwiastun nowego Mad Maksa. Czemu więc go wrzucam? Bo jeszcze go na Q-Blogu w osobnej notce nie było, a zasługuje na osobną notkę jak mało który zwiastun. Chyba dawno już coś tak bardzo nie rozbudziło apetytu na film. I teraz droga w zasadzie prowadzi już tylko w dwie strony. Albo film sprosta oczekiwaniom i czeka nas kinowa uczta, albo zapłaczemy łzami zawodu. Najgorszego – czyli „no może być” – nie przewiduję. Albo w tę, albo we w tę.
Szczerze powiedziawszy nigdy nie byłem wielkim fanem oryginalnego Mad Maksa (najbardziej lubię, chyba nic dziwnego, dwójkę), dlatego wyglądającego na skompilowany z trzech poprzednich odsłon filmu nie traktuję, jako obrazę majestatu, czy coś, czego nie powinno się ruszać. Pewnie, najlepiej byłoby, gdyby kino zaskakiwało nas nowymi pomysłami, a nie odgrzewanymi kotletami, ale dla TAKICH widoków chyba warto odpuścić bziuczenie o bezczeszczeniu klasyki.
Nie spodziewam się oczywiście szekspirowskiej intrygi, tarantinowskich dialogów i polskiej szkoły moralnego niepokoju. Spodziewam się wizualnej orgii na wielkim ekranie, której w zwiastunie oby tylko znajdowała się ledwo promilowa namiastka.
PS. Uwielbiam pozytywki w filmach.
PS2. Z tego zwiastuna to bardziej wygląda na Mad Maxine niż Mad Maksa.
Podziel się tym artykułem: