[Disclaimer: Co prawda recenzja „Raidu 2” była tu już jakiś czas temu (numer 1748), ale skoro leci teraz na 5 Smakach to przypomnijmy dla potomności.]
Było tylko kwestią czasu, kiedy doczekamy się sequela „The Raid: Redemption”. Ogromna popularność pierwszego filmu nie pozostawiała wątpliwości, że to nie koniec przygody w towarzystwie dzielnego policjanta Ramy, który musi się sporo napocić, żeby przeżyć. I choć reżyser filmu – najgorętsze nazwisko ostatnich lat: Gareth Evans – zapewniał, że jego film od początku zaplanowany był jako trylogia, to raczej nie ma wątpliwości, że gdyby przepadł z kretesem w box offisie to szybko zostałby zapomniany i porzucony.
Ale nie przepadł i trudno się temu dziwić. Począwszy od pierwszych zwiastunów rozbudzał wyobraźnię fanów kina akcji na całym świecie. A gdy w końcu pojawił się w kinach – przeszedł przez nie jak burza, trafiając nawet do polskich kin. „Nawet”, bo rzadko się zdarza, aby trafiało do nich azjatyckie kino kopane. Sukcesowi filmu trudno się jednak dziwić, bo takiego miksu nawalanek, strzelanin, przemocy i bryzgającej na lewo i prawo krwi dawno nie było. Szczególnie że wszystko zostało opakowane w efektowny pomysł – oto grupa policjantów zostaje zamknięta w wieżowcu opanowanym przez oprychów. Aby przeżyć zmuszeni zostają do bezpardonowej walki w klaustrofobicznych warunkach. Czegoś takiego próżno szukać w poprawnym politycznie Hollywood, choć warto wspomnieć, że po premierze pojawiło się kilka głosów, że ciekawszy od „TR:R” był oparty na podobnym koncepcie „Dredd 3D”.
Już po premierze jedynki Evans zapowiedział, że chce z drugą częścią wyjść na zewnątrz. Zresztą trudno byłoby mu nakręcić swój film w podobnej lokacji. Reżyser przekonywał, że to tylko otworzy drogę do realizacji nowych pomysłów na ekscytującą akcję, do stworzenia zapierających dech w piersiach pościgów samochodowych i rozwiązań, których nie sposób użyć w szczelnie zamkniętej lokalizacji. Jak powiedział, tak zrobił, a z klaustrofobicznej jedynki został w dwójce jedynie początek, gdy zamknięty w więziennej toalecie Rama szykuje się do łomotu napierających drzwi oprychów. Zaraz potem bramy więzienia otwierają się na spacerniak, a jeszcze chwilę dalej Rama zostaje wypuszczony na wolność.
Nie będę zatrzymywał się nad fabułą, bo jest w tym filmie nieistotna. Albo inaczej – nie sprawia żadnej różnicy. Wystarczy wiedzieć, ze Rama trafia do więzienia, by inwigilować miejscowy gang, a w efekcie doprowadzić do skazania skorumpowanych gliniarzy. Lekko absurdalne, ale co tam, nie dla porywającej fabuły chcemy obejrzeć ten film.
Wiemy o tym wszyscy. Słyszysz: „Raid”, myślisz: akcja! Nie sądzę, aby istniał jakikolwiek fan pierwszej części, który po dwójce spodziewałby się czegoś poza tą właśnie akcją. Jest jednak pewien problem, który nazywa się Evans. Wygląda na to, że on jeden na całym świecie wyobraził sobie, że ktokolwiek oczekuje po sequelu czegoś dodatkowego poza akcją. I jak sobie wyobraził – tak zrobił.
Zostańmy na chwilę przy ww. akcji i uspokójmy: ta w „TR2” dalej stoi na najwyższym możliwie poziomie. Aktorzy i kaskaderzy dwoją się i troją, by było na co popatrzeć, a rozmachu ich walkom nie brakuje ani przez chwilę. Jest brutalnie, jest krwawo, jest pomysłowo i jest bezwzględnie. Momentami aż za bardzo – choć w podobnej jedynce nie miałem z tym problemu, to w dwójce nadmierna przemoc momentami mnie raziła. Uważam, że w bezmyślnym i bezrefleksyjnym zabijaniu bez zmrużenia oka filmowcy parę razy przekroczyli granicę, po której przekroczeniu włącza się moja empatia. Nie mam zupełnie nic przeciwko filmowej przemocy, o ile ma jakiekolwiek uzasadnienie (w przypadku, gdy jest na poważnie) lub gdy bez żadnych wątpliwości jest pokazana dla funu (jakkolwiek to brzmi, ale jak inaczej traktować np. kino gore). W niektórych momentach TR2 tego uzasadnienia nie zauważyłem i pewnie stąd moja rekacja. Nie lubię, gdy ktoś sobie idzie ulicą i zabija przypadkowych ludzi tak jakby kupował kawę w Starbucksie. I niby w TR2 takich przypadkowych trupów nie było, bo to wszystko oprychy lub inni przestępcy, ale w jedynce granica między dobrymi i złymi była bardzo wyraźna – tutaj już nie.
No i napomknę, że pod względem makabry i pomysłowości tejże Evans chyba lepiej poradził sobie w swojej nowelce drugiego „V/H/S-a”. Choć spokojnie, to nadal maks, jakiego można by się obecnie spodziewać po kinie.
No dobra, mamy tę akcję na najwyższym poziomie i mamy jej naprawdę dużo. Pewnie gdzieś tak z godzinę filmu. To o co chodzi? Chodzi o to, że film trwa dwie i pół godziny. „Wypuszczenie” bohaterów w miasto otworzyło nowe możliwości i rzeczywiście Evans z tego skorzystał. Co z tego, skoro skorzystał w najgorszy możliwy sposób. Nudząc widza na śmierć, przedłużając w nieskończoność niektóre porywające sceny jak np. scenę kręcenia się monety na stole. Zamarzyło mu się bycie Tarantinem i to widać – niestety na marzeniach się kończy. Choć niektóre sceny, celne dialogi i operowo zilustrowane monumentalne chwile śmierci rzeczywiście mu wyszły, to jednak większość – zapewne mająca na celu budowanie napięcia i bycie preludium do mocniejszego wgniecenia widza w fotel, gdy akcja się już rozpocznie – budowała jedynie znużenie. Nie pomogła w tym szczątkowa fabuła, bez której trudno zaangażować widza emocjonalnie. No bo jak tu się np. wczuwać w sytuację bohatera, gdy sceny z jego żoną budzą raczej uśmiech politowania i konkluzję, że koleś ma strasznie wyrozumiałą małżonkę, której wystarczy telefon raz na dwa lata.
Podsumowując: akcja w TR2 to przeważnie wizualny orgazm. Zaś cała reszta to prawdziwa nuda. 7/10
Podziel się tym artykułem:
Jeden komentarz
Pingback: John Wick 4. Recenzja filmu John Wick 4