Trzeba to chyba głośno napisać, że poziom filmów tegorocznego festiwalu jest raczej przeciętny. Wróć, poziom filmów, jakie widziałem do tej pory na festiwalu jest raczej przeciętny. Nie ma co prawda żadnych prawdziwych wpadek, ale 75% moich ocen oscyluje wokół 6 i 7. Teraz znów będzie o filmie z pogranicza 6 i 7, który powinien się cieszyć, że widziałem go w kinie, bo w kinie zawsze wszystko wygląda lepiej.
Tuż przed seansem reżyser filmu przestrzegł widzów, żeby przygotowali się na dzieło, które stara się omijać z góry wytarte kinowe ścieżki. Tym bardziej szkoda, że już bardziej wytartymi ścieżkami (zabili go i uciekł) ostatnie pół godziny filmu nie mogło podążać. (No przyznam szczerze, że końcówkę znam z opowieści, bo musiałem wyjść przed końcem, żeby zdążyć na następny seans). Za to wcześniej rzeczywiście było offroadowo.
Bohaterką „Nokturnu” jest zamknięta w sobie sierota, która we wczesnej młodości odniosła sukces napisaną własnoręcznie książką dla dzieci. Obecnie większość czasu spędza sama wracając wspomnieniami do szczęśliwego dzieciństwa, które zostało jej zburzone. Niespodziewanie obiektem jej zainteresowania staje się przystojny chłopak, który pracuje w tej samej firmie co i ona. Jego zachowanie jest więcej niż dziwne i nasza bohaterka postanawia dowiedzieć się o nim czegoś więcej. I o chłopaku i o jego zachowaniu 😛
Muszę się przyznać do pewnej mojej niechęci – otóż nie lubię kina kanadyjskiego. Zawsze wydaje mi się, że nie robią tam niczego więcej poza amerykańskimi filmami drugiej kategorii – zamiast kręcić w Hollywood można pojechać do Kanady i tam nakręcić taniej. Tak jak bez problemu rozróżniam serial od filmu, tak i odróżnię film kanadyjski od amerykańskiego. Kanadyjski jest taki sam jak amerykański, ale wygląda taniej ;).
Przez ostatnie lata ta prawidłowość się sprawdzała, ale ostatnio coś się w tej tendencji zmienia. Dowodem choćby mnogość kanadyjskich filmów na tegorocznym WFF-ie. Co z tego, skoro w mojej głowie kanadyjski film wciąż pozostaje kanadyjskim filmem? I na „Nocturne” z tego względu bym nie poszedł, ale że znalazłem się w odpowiednim czasie i miejscu…
Wiele bym nie stracił, gdybym się nie zdecydował na seans, ale i o pieniądzach wyrzuconych w błoto też nie mogę napisać. To najgorsze co można napisać o filmie, bo wskazuje na jego absolutną przeciętność. A trochę szkoda, bo „Nocturne” zaczął się zupełnie nieprzeciętnie. Surrealistyczna historia zmieszana z bajkowym posmakiem czarno-białych rysunków zapowiadała podróż przyjemną, choć nie aż tak łatwą. Nie chciałbym, żeby wszystkie filmy tak wyglądały, ale jeden na tysiąc? Czemu nie! Co prawda pod określeniem „niebanalna narracja” można ukryć wszystko i wszystko nim usprawiedliwiać („a bo nie zrozumiałeś!”), ale tu nie miałem wrażenia, że reżyser nie wie co robi. Wręcz przeciwnie.
No ale potem czar prysł wraz ze zmianą klimatu filmu na kanadyjski film sensacyjny. 6/10
(1794)
Podziel się tym artykułem: