×

Drużyna A [The A Team]

O tym, jak trudno jest w czasie MŚ w piłce nożnej zrobić coś innego poza oglądaniem meczów niech świadczy przykład „Drużyny A”. Dwa razy zabierałem się do jej obejrzenia, aż w końcu mi się udało. Hmm, nie wiem jednak, co ma piernik do wiatraka. Well.

Nigdy nie byłem wielkim fanem serialowej „Drużyna A”. Jak się tak zastanawiam, to nie wiem czy w ogóle kiedykolwiek widziałem jeden cały odcinek. Pewnie tak, bo do filmów na kasetach z giełdy zwykle dogrywane były odcinki seriali (choć podpisane, jak gdyby były filmami of koz), ale jakoś żaden nie zapadł mi w pamięci, a teraz, gdy nie ma żadnego problemu z przypomnieniem sobie serialu – nie chce mi się tego robić. Co innego jednak film. Znaczy nie, że jestem wielkim fanem filmu, ale po prostu bardzo chciałem go zobaczyć. No i w końcu go zobaczyłem.

Nie jestem do końca pewny, co mu wystawić. Miotam się między 5- a 4+ i w sumie ciągle nie wiem. Ale postawię chyba na 4+(6), bo jednak więcej skuch jestem w stanie wypisać niż zachwytów nad filmem. Nie zmienia to jednak faktu, że rozrywkę stanowi „Drużyna A” bardzo fajną i śmiało można spróbować odwiedzić kino. Pod warunkiem, że nie jest się fanem logiki i sensu, bo nieprawdopodobnych rzeczy jest tam za dużo, aby mógł pretendować do miana choćby trochę realistycznego. No ale letnia rozrywka nie musi być realistyczna. Ważne, żeby była dobrze podana i w fajnym kinie. Napomykam o tym, bo Cinema City Bemowo drugi raz z rzędu skuchę zaliczyło. Po nędznym dźwięku w „Kick Assie„, teraz pierwszą minutę filmu zaprezentowało tak:

Członkowie elitarnego oddziału Alfa aka A-Team na pożegnanie z Irakiem ruszają na tajną misję mającą na celu odzyskanie matryc do drukowania dolarów. Misja kończy się sukcesem, ale dzielni żołnierze nie mogą długo cieszyć się z powodzenia misji, bo zaraz orientują się, że padli ofiarą wystawienia. Co kosztuje ich degradację, zwolnienie w niesławie z wojska i wakacje w więzieniu. W więzieniu, gdzie jest trochę czasu, żeby obmyślić odwet.

Przez połowę filmu nie miałem wątpliwości, że dostanie on wysoką ocenę. Cała masa akcji, humoru, zero nudy – nic tylko się relaksować. Potem przyszły wątpliwości, a ocena zaczęła spadać. Gdzieś tak od połowy nie było już tak dobrze jak na początku. A szkoda, bo ten był naprawdę dobry i jedynym jego zgrzytem był nadmiar niepotrzebnego nieprawdopodobieństwa. Nie wiem po co jakieś cuda z „wyskakiwaniem” ze studzienki kanalizacyjnej przy pomocy magnesu, kiedy taki numer z pewnością kosztowałby Bużkę przecięciem na pół. OK trochę, – a nawet sporo nieprawdopodobieństwa mi nie przeszkadza, ale jest ten moment, w którym wypadałoby przestać. Wyskoczenie czołgiem z samolotu na spadochronach i strzelanie z działka do bezzałogowych samolotów (hehe, wiadomo, że myśliwców załogowych jak bozia przykazała nie wyślą, bo ejtimowcy nie mogliby do nich strzelać :P) – może być, kupuję. Latanie czołgiem – niepotrzebna przesada. Tak czy siak, gdyby utrzymali poziom pierwszych 45 minut to byłoby super. Ale i tak wyszło nieźle.

Sentymentu do oryginalnej drużyny nie mam żadnego, to i  nie mam powodu, żeby krzyczeć o jakiejś tam profanacji, nawet jeśli taka była. Neesona nie lubię, ale jako Hannibal mnie przekonał. Buźkę wolałbym innego, BA też, bo Quinton jakiś taki nie teges był (choć przyzwoity na pewno). Najlepszy z czwórki był Sharlto aka Murdock – aż dziw, że kino dopiero teraz go odkryło. Inna sprawa, że Murdock miał w ogóle najfajniej napisaną rolę i najwięcej do błyśnięcia („Panie i panowie, jeśli spojrzycie w prawo, to zauważycie, że pali nam się silnik” 🙂 ). Najgorzej wypadła Biel, która była w filmie chyba tylko po to, żeby spece od reklamy mieli jeszcze jedno głośne nazwisko do dyspozycji. Do samej aktorki nic nie mam (widzicie sami, napisałem „aktorka”), ale jej rola była marna, a na dodatek wprowadzała jedyne momenty nudy próbując udowodnić, że między nią i Buźką cokolwiek skrzy; a nie skrzyło). Generalnie scenariusz był tu raczej szczątkowy i gdybym miał strzelać kierując się sympatią do jednego z jego twórców Skipa Woodsa, to powiedziałbym, że pewnie zdążył go poprawić tylko do połowy właśnie. Dwójka pozostałych autorów napisała (pamiętajcie – piszę to jako sympatyk Woodsa, możliwe (i bardziej prawdopodobne) że pisał to razem z nimi :P) tak w zasadzie niepołączone za bardzo ze sobą nowelki, które łatwo w filmie wyodrębnić – „Poznanie”, „Wystawienie”, „Uwolnienie” itd. Ale scenariusza w hicie lata być z grubsza nie musi. Choć byłoby dobrze, gdyby było parę onelinerów, z którymi było marnie, jak słusznie po seansie zauważył Asiek.

Można by jeszcze parę zgrzytów wymienić (np. zupełnie beznadziejny moment na wprowadzenie do filmu znanego motywu muzycznego z serialu), ale właśnie sąsiedztwo mi hałasuje za oknem i przeszkadza kłócąc się, jakim kluczem najlepiej odkręcić koło od górala – więc nie będę już zgrzytów wymieniał. Bo i nie warto też zamulać całkowitego obrazu filmu, który warto obejrzeć w kinie. Choć, gdybym miał oglądać jeszcze raz to by mi się nie chciało tego robić. Im częściej do kina ostatnio chodzę, tym bardziej doceniam „Bękarty wojny„, taka prawda. Nie żałuję, że wybrałem się do kina na „Drużynę A”, ale z zachwytu nie szaleję i nic by mi się nie stało, gdybym to dopiero na DVD obejrzał. „Drużyna A” to dobra rozrywka i nic więcej. Ale trzeba pamiętać, że ostatnio w kinie i o dobrą rozrywkę trudno, więc jak się już taką znajdzie to trzeba ją docenić.
(992)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004