No dobra, mógłbym teraz wykorzystać okazję na choć chwilowe zostanie poważnym kolesiem, któremu podobają się też filmy bez krwi i cycków i rozpisywać się o tym, jak bardzo jestem zachwycony tym filmem Michaela Haneke, ale przecież nie będę hipokrytą. A to zdanie wprowadzenia jest potrzebne, bo choć z fotela nie spadłem podczas seansu, japy nie rozdziawiłem z zachwytu i nie mamrotałem pod nosem jakie to wspaniałe kino właśnie oglądam, to nic nie stanie mi na przeszkodzie, aby „Białej wstążce” wystawić drugą w tym roku ocenę maksymalną 6(6), której jak wiecie nie udało się dostać nawet pełnemu krwi „Ninja Assassinowi„. Bo choć ja jestem prosty chłopak i bardziej doceniam rozrywkę niż filmy starające się dotrzeć do rzekomo głęboko ukrytych pokładów mojej inteligencji i wrażliwości na sztukę, to przecież nie będę udawał, że film Hanekego to nudna czarno-biała pierdoła. Bo w żadnym wypadku tak nie jest. To świetny kawałek kina, który nie zachwycił mnie tylko dlatego, że ja nie jestem żadnym snobem ani innym wynalazkiem zachwycającym się wspaniałą grą sekcji smyczkowej i fenomenalną partią puzonu. No to teraz mocnej generalizacji dokonałem…
Jest z „Białą wstążką” pewien problem, z którym stykam się za każdym razem, gdy tylko czytam w necie coś o tym filmie. Na nieszczęście poczytałem parę opinii przed samym seansem i to trochę wypaczyło mój odbiór filmu. Otóż, gdzie by się nie obrócić w poszukiwaniu informacji na temat filmu – wszędzie już najpóźniej w trzecim zdaniu natykamy się na poważny spoiler. Spoiler, który najwyraźniej piszący o tym filmie uznali za konieczny do umieszczenia ze względu na opinię dotyczącą tego, czego naprawdę obrazem jest film Hanekego. Ja sam jestem w kropce, bo jak widzicie miotam się dość wokół tematu nie chcąc popełnić tego samego spoilera, który tu zarzucam. W końcu pewnie zarzucę zaROT13owane o co mi chodzi, bo inaczej się nie da, ale póki co postaram się tak ogólnie napisać, że czepiam się podawania w recenzjach i opisach filmu dokładnej daty jego akcji. Daty, której o ile dobrze zauważyłem (teraz jeszcze sprawdziłem parę minut początku filmu) w filmie na początku nie ma. Jest głos nauczyciela z offu informujący, że opowie nam pewną historię, która wg niego może tłumaczyć pewne rzeczy dotyczące „naszego” narodu (narodu nauczyciela, a nie mojego i Twojego drogi Czytelniku). I tyle. Olśnienie na temat tego, kiedy dokładnie rozgrywa się akcja przychodzi dopiero pod koniec filmu, gdy poinformowani zostajemy o pewnym zdarzeniu, które każdy kto chodził do podstawówki potrafi sobie umieścić na osi historii świata. I to bardzo fajny zabieg reżysera, bo przecież przez większość filmu zastanawiamy się ococho i nagle wraz z tą informacją doznajemy olśnienia (za moce słowo) i podaną na tacę furtkę do jednej z interpretacji „Białej wstążki”. Na nieszczęście tej interpretacji, którą większość recenzentów wzięła sobie za punkt odniesienia do pisania o filmie. I stąd utarło się, że filmie jest o tym, a nie o niczym innym i każda informacja o filmie zawiera na początku datę miejsca akcji.
I dlatego o filmach nie powinno się nic czytać, bo potem różni ambitni recenzenci mącą w głowie i podsyłają własne interpretacje filmów psując widzowi zabawę w dochodzeniu do własnego zdania. A zresztą pal licho własne zdanie – najgorzej to na spoilera się natknąć. A ten związany z „Białą wstążką” jest wyjątkowo perfidny, bo nie wygląda na spoilera. (A pomijam już fakt, że teorię ROT13 anebqmva snfmlmzh /ROT13 uważam nie tyle za nadinterpretację, co za jedną z możliwych interpretacji, ale wcale nie tą jedną, jedyną, święcie objawioną).
No ale ja tu gadu gadu szyframi, a Wy chcecie wiedzieć, czy „Białą wstążkę” warto oglądać. Ano warto, bo film to zacny, tajemniczy, ładnie sfotografowany w czerniach i bielach i zostawiający widza po seansie z kilkoma pytaniami, na które można sobie spróbować odpowiedzieć. Choć nie ma w nim wartkiej akcji i toczy się dość powolnym tempem, to już od samego początku podrzuca nam nowe tajemnicze sprawy, które wymagają rozkminienia i pozwala to na ciekawe trwanie przy ekranie. Cały czas nad spokojnym filmowym miasteczkiem unosi się atmosfera nadciągającej katastrofy, którą zapowiada seria niewytłumaczalnych incydentów składających się na fabułę tego dość normalnego jak na Michaela Haneke filmu. I może dlatego podoba mi się on najbardziej ze wszystkich jego filmów, bo jest na tyle prosty w konstrukcji (choć skomplikowany w interpretacji), że zrozumiały nawet dla takiego prostaka jak ja 🙂
I tylko w sumie jedną rzecz podpowiada mi do ucha ten koleś na nie, który przeciwny jest wystawianiu „Białej wstążki” maksymalnej oceny. Troszeczkę nie kupuję przyjętej przez reżysera koncepcji opowiadania tej historii przez miejscowego nauczyciela. Co prawda zastrzega na początku, że nie wszystko co opowie może być prawdą, bo sporo rzeczy słyszał od kogoś innego i nie był ich świadkiem, ale raczej wątpię, że mógłby poznać od kogokolwiek takie szczegóły, jak te dotyczące rozmowy pomiędzy panem doktorem, a akuszerką. Szczególnie, że ROT13 cna qbxgbe v nxhfmrexn jlwrpunyv orm fłbjn m zvnfgrpmxn mnavz anhpmlpvry cbfxłnqnł fbovr jfmlfgxb qb xhcl, n v fnz anhpmlpvry j xbńph bchśpvł zvnfgrpmxb v avtql whż avr fcbgxnł fvę m wrtb zvrfmxnńpnzv. N fmpmrtółl grw ebmzbjl olłl qbść vaglzar v avr xhchwę, żr xgóerxbyjvrx m qjówxv hpmrfgavpmąprw j grw ebmzbjvr zvnłbol puęć v j btóyr pmnf, żrol cbqmvryvć fvę wrw fmpmrtółnzv m cbpmpvjprz. /ROT13
No ale ostatecznie, kto by słuchał tego gościa na nie… Stąd 6(6)
(975)
Podziel się tym artykułem: