×

Z jak Zlot fanów M jak Miłość. Zlot trzeci, część pierwsza

Jak już pewnie wszyscy troje Czytelników mojego bloga dobrze wie, nie było mnie. Znaczy byłem, ale zupełnie gdzie indziej – z dala od bloga, który od paru dni leży ugorem. Za to teraz zasiejemy na ten ugór przynajmniej ze dwie części, jak zwykle niezwykle błyskotliwego, podsumowania tego, co Q-słoneczko widziało. Podsumowania nie mam pojęcia jakiego, bo pisanego wg zrobionych przeze mnie fotografii, a te dopiero będę oglądał. Jedno jest natomiast pewne, podsumowanie to będzie niezwykle obiektywne, żeby se nikt nie myślał! No! Sunę więc myszką (myszką, a nie myszkę, zboczeńcy!) po pięknej podkładce pod mysz M jak Miłość, którą dostałem od sympatycznych organizatorów, upijam kawy z pięknego kubka M jak miłość, ręcznikiem M jak Miłość ocieram spływający z czoła pot (nie ma go wiele, bo wspaniała koszulka M jak miłość świetnie przepuszcza pot) i spoglądam na notatki sporządzone na karteczkach M jak miłość, żeby nic nie pokiełbasić i rozpoczynam tę obiektywną relację ze Zlotu. No jeszcze tylko poluzuję superancką opaskę na rękę M jak miłość, bo trochę mnie ciśnie i spojrzę na zegar na ścianę M jak miłość, żeby spojrzeć, która jest godzina. Żartuję, zegara nie dostałem i głównie dlatego ta relacja będzie obiektywna… 🙂

III Zlot fanów M jak Miłość (jest ich dużo więcej niż Czytelników tego bloga – też tego nie rozumiem 🙂 ) odbywał się w Gdyni, czyli nad morzem. Nad morzem to ja ostatni raz byłem ze dwadzieścia lat temu, więc wizyta w Gdyni dodatkową atrakcją dla mnie była. Nie marudziłem przeto na sześciogodzinną podróż expressem, który przez pierwsze dwie godziny nie wyjechał nawet poza obręb Warszawy. Nie marudziłbym też, gdyby przyszło mi jeszcze dwie godziny więcej na Hel jechać tym samym pociągiem. A przecież powodów do narzekania było dużo więcej! Ot choćby warunki sanitarne w tym expressie, za który zapłaciłem jak za zboże dostając w zamian to:

Ktoś ma jakąś koncepcję, jak przy pomocy widocznych na zdjęciu udogodnień wymyć sobie ręce…? A kurde, niesprawiedliwy jestem. Przecież jest i papier do wytarcia dłoni i umywalka i baniaczki z wodą… Model syberyjski: wiadro do srrrr[censored], kołek do kufajki wieszania i kij do wilków odganiania. Pełen hardkor ubikacji dopełniały niepokojące ściany plamy na ścianach,

sarano 2009/08/24 19:46:52 to ja też Ci wytknę jedną rzecz: „Pełen hardkor ubikacji dopełniały niepokojące ściany na ścianach…”
wskazujące na to, że kogoś chyba zamknięto na dłuższy czas w tym wychodku:

Przybytek ów, do którego nawet król piechotą chodzi, nie był jedyną atrakcją podróży expressem. Innymi atrakcjami były na przykład miejsca, w których się zatrzymywaliśmy. O tu na przykład:

Ciekaw jestem po ile stoją działki ze swoim prywatnym przystankiem pociągowym. A i pasażerom półgodzinny postój uprzyjemnia obserwowanie gospodarskich obowiązków mających miejsce na obejściu. Za granicą tego nie mają!

W końcu jednak dojechałem i od razu poleciałem obadać, jak w hotelu urządziła się Asiek (wyszedłem z założenia, że morze przez dwie godziny nie wyschnie). Okazało się, że okna Jej pokoju wychodziły na morze i na statek:

EDIT:
Gość: loki, ium82.internetdsl.tpnet.pl 2009/08/24 17:06:49 to co widac to jest okret a nie statek (blyskawica dokladniej mowiac)


Niezły widok, ale ja w swoim lokum też miałem fajne widoki:

W cenę mojego pokoju było również wliczone nocne towarzystwo w postaci kota. Okazałem się niewdzięczny, bo choć spędziłem z tym kotem dwie noce, to zdjęcie pstryknąłem drugiemu kotu, który się mnie bał (podobno wszystkich się boi, ale nie wiem, czy to nie było pocieszanie):

A skoro już w tym miejscu jestem to chciałem ładnie podziękować Olikowi, Carbowi, Kornikowi, Mrówie i Kisielowi za gościnę (właśnie do mnie dotarło, że Kisiel to bardzo M jak Miłościowe imię…). Duszne pokoje w Hotelu Gdynia mogą się schować. Choć przyznać trzeba, że w hotelu też były różne niespodziewane atrakcje. Najpierw utknąłem w windzie z dwoma piłkarzami Wisły Kraków (jeden czarnoskóry, drugi białoskóry – nie udało mi się odszyfrować kto to), a potem prawie wlazłem na popijającego Red Bulla Pawła Brożka (a może to był Piotrek? Hmm…). Siedzieli sobie w lobby w kilku i czekali. Trochę się zdziwiłem, bo była 18, a o 20 mieli mecz z Arką. Wydawało mi się, że istnieje coś takiego jak napięcie przedmeczowe, ale wychodzi na to, że z napięć to liczy się tylko napięcie przedmiesiączkowe. Polski piłkarz na dwie godziny przed meczem z obojętną miną siedzi w hotelowym lobby i popija napój energetyczny (energetyzujący?)… No ale miało być o Zlocie. Sądząc po długości tego wpisu, to relacja rozciągnie się przynajmniej na trzy części. Ojjj, nooo, nie rzucajcie mi się tak na ramiona, bo mnie udusicie! Bardziej stonowanie afiszujcie swoją radość!

Gdy przyjechałem w przygotowania do Zlotu trwały pełną parą. Usiadłem sobie z boku na ławce i poobserwowałem wznoszenie sceny kawałek po kawałku informując przy okazji pytających przechodniów co tu budują (organizatorzy, nie przechodnie…). Efekt pracy był taki:

Zlot można było zaczynać. Zanim jednak w sobotę rozpoczęło się to wiekopomne wydarzenie, najpierw miało miejsce coś, co niewinnie nazywa się rejestracją, a co tak naprawdę jest zwykłym polem walki. I nie ma znaczenia, że nie był to zlot fanów „Wojny i pokoju”. Choć na gdyńskim placyku spotkali się fani M jak Miłość, to jednak tej miłości było za mało, by przy rejestracji nie obyło się bez Waterloo czy tam innego Wounded Knee (BTW, podczas drogi powrotnej strasznie bolało mnie kolano – można mi współczuć). Po dwóch stronach wojennej barykady stanęło kilka tysięcy fanów i kilka… kilku organizatorów. Siły wyrównane nie były, ale garstka organizatorów dzielnie broniła się przed napierającym tłumem. I choć można zrozumieć fanów, którzy po swoim odczekaniu w kolejce odchodzili z kalendarzem (mogli lepiej losować, kto im nie dał?) i narzekali pod nosem na organizację, to jednak lepiej rozumiem organizatorów, których była garstka i którzy musieli często uśmiechem odpowiadać na chamstwo. Wiem, bo przez godzinę robiłem za ochroniarza hłe hłe. Serio, ludzie są wkurwiający, zresztą dawno już o tym pisałem. Pięćdziesiąt razy podchodzą, żeby losować darmowy gadżet, choć na jedną osobę przypada tylko jeden. Mają to gdzieś i próbują stanąć w kolejce raz za razem. A i jeszcze się oburzają, jak im grzecznie powiedzieć, że już losowali. Pchają się na oślep, choćby i dzieci podeptać, ale załapać się na prezent. Choć dla wszystkich by starczyło bez nerwów. Zamiast dwóch kolejek tworzą siedemnaście, choć spokojnie by doszli gęsiego nie później niż w kilka minut. No i te niekończące się, głupie jak but pytania. Trzeba mnie było siłą powstrzymywać, żebym był dla nich miły. A że na tego i tamtego zdarzyło się warknąć to cóż się dziwić. Jeden z drugim cwaniakiem tylko kombinowali, jak by tu jakoś oszukać, a sposobów odkryliśmy przynajmniej kilka. Bym je opisał, ale mi się spać chce i się wkurzam, że topornie ta relacja wygląda… W każdym bądź razie moim ulubieńcem okazał się koleś, który wylosował zegar, czyli chyba jeden z najfajniejszych gadżetów. No ale zamiast się z tego cieszyć i zająć się zlotem, to zrobił co? Nie podejrzewam, żeby przylazł na Zlot z bateriami, więc pewnie poleciał je kupić, rozpakował zegar i sprawdził, że niby zepsuty. Przylazł z powrotem, wepchał się w kolejkę i żeby mu ten zegar wymienić, bo nie działa. Oczywiście nie ma co robić tylko sprawdzać działanie zegara. A on oczywiście nie pójdzie tylko będzie mędził, żeby wymienić. Impas. Wymienili mu ten nieszczęsny zegar, choć idę o zakład, że działał tylko on coś spieprzył. Bo niby czemu miałby nie działać? Jakby nie było, szacun dla kolesia, któremu chciało się darmowy zegar wypróbować od razu.

Parę fotek z pola walki:



A te i tak są lajtowe, bo podczas największego oblężenia akurat cykałem i w innym miejscu.

Drętwe się to robi, więc starczy pierwszej części. A już w drugiej będzie o gwiazdach i innych takich. Tym razem zamiast się rozpisywać, postaram się już naprawdę wrzucać jedynie co ciekawsze zdjęcie opatrując je, zajebistym jak zawsze ;P komentarzem. Na pewno też będzie o największym zaskoczeniu in plus tego Zlotu jak dla mnie, czyli o „Pawle” Mroczku, do którego na poniższym zdjęciu wdzięczy się Asiek:

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004