Na krawędzi [Cliffhanger]
Reżyseria: Renny Harlin
Scenariusz: Michael France, Sylvester Stallone
Obsada:
Sylvester Stallone – Gabe Walker
John Lithgow – Eric Qualen
Michael Rooker – Hal Tucker
Janine Turner – Jessie Deighan
Rex Linn – Richard Travers
Emisja: TVP1, 21:20, piątek 30.11.2007
Wysoko w górach dochodzi do tragedii, w której ginie dziewczyna amerykańskiego GOPR-owca, który winą za tę śmierć obarcza swojego przyjaciela. Ten wyjeżdża. Mija kilka miesięcy zanim decyduje się na powrót, ale nawet nie zdąży powiedzieć po raz sto siedemdziesiąty ósmy „przepraszam”, gdy z nieba spada samolot z oprychami na pokładzie. Oprychami, którym chwilę wcześniej z samolotu wypadły trzy walizy pełne pieniędzy.
Zawsze mnie zastanawiało jakim cudem te walizki tak daleko od siebie spadły, że ze dwa dni trzeba było od jednej do drugiej przechodzić. Zwróćcie uwagę.
Kiedy tak sięgam pamięcią wstecz, to mam wrażenie, że „Na krawędzi” było filmem kończącą pewną erę w kinie sensacyjnym. Nie wiem, może akurat po nim dorosłem (cha cha cha) a może po prostu zdaje mi się jak zwykle. Tak czy siak nie tylko Sly nie zagrał już potem w żadnym naprawdę dobrym filmie (dopiero w „Rocky Balboa”, ale to zupełnie inna bajka), ale i zwyczajnie nie było już potem żadnego dobrego filmu. Sensacyjnego. Takiego w starym dobrym stylu filmów z pirackich kaset video z giełdy. Filmu, na temat którego nikt nie robił halo, że ma wyższy rating niż PG-13, bo wtedy wszyscy mieli to gdzieś i przed kręceniem nie decydowali o tym czy chcą, żeby obejrzały go też małolaty z popcornem. Tylko kręcili.
„Na krawędzi” to kwintesencja kina akcji. Niezniszczalny, muskularny bohater, który w blezerku zdobędzie Mount Everest, jeśli zajdzie taka potrzeba, diaboliczny szef oprychów (John Lithgow) zepsuty do szpiku kości i rzucający onelinerami z klasą („Kill a few people, they call you a murderer. Kill a million and you’re a conqueror”), dwie fajne lasie z gatunku normalnych i sympatycznych a nie silikonowych półmózgich blondynek (Janine Turner, dla której ucieczka z ośnieżonego Cicely do ośnieżonego filmu Harlina nie przyniosła kariery na dużym ekranie oraz Caroline Goodall, która obok Marg Helgenberger jest moją ulubioną drugoplanową aktorką i która w tym filmie sympatyczna jest tylko z buzi), fajna muzyka z pompą ukradziona nuta w nutę z „Ostatniego Mohikanina” (długa historia), zapierająco dech w piersiach sfilmowane góry (w większości w atelier, a to sztuka), no i akcja, akcja, akcja i akcja. Bez smętnego pitolenia o uczuciach innych niż chęć, pardon my French, „zajebania tego skurwysyna”. Czysta adrenalina.
Zawsze lubiłem filmy i górach, ten nie jest wyjatkiem. Za takim Sly’em jak ten w „Na krawędzi” będę tęsknił do końca życia, jestem pewien.
A ludzie, którym „Na krawędzi” się nie podoba, nie mogą być moimi przyjaciółmi. Sori ;P
Podziel się tym artykułem: