Ostatnimi czasy czuję nie tylko pociąg do filmów z dzieciństwa, ale również do produkcji dokumentalnych. Nie wiem dlaczego, ale tak właśnie jest, co ostatecznie nie ułatwia mi podjęcia decyzji, co oglądać, bo chciałbym i nowości i Bolly i dokumenty i filmy z dzieciństwa… a niestety czterech na raz nie można. Technicznie wyrobiłbym z dwoma co najwyżej.
***
„Sicko”
Michael Moore powraca w typowym dla siebie stylu. Choćby nakręcił film dokumentalny o kolonii mrówek to zapewne też zacząłby od przemówienia George’a W. Busha. No, ale taki już urok tego jowialnego grubasa, który pełni rolę naczelnego krytyka amerykańskiego rządu i robi wszystko, co w jego mocy, żeby ziściło się w końcu hasło „George W. Bush musi odejść”. Mnie naturalnie kwestie polityczne interesują drugorzędnie a głównym powodem, dla którego bardzo lubię filmy Moore’a jest ironiczny humor, którego są one pełne niezależnie od tego, jak poważnym tematem Moore się zajmuje.
„Sicko” to film o amerykańskim systemie opieki zdrowotnej, który widziany oczami reżysera wygląda na najgorsze zło jakie mogło spotkać człowieka. To dwugodzinna opowieść o tym jak wiele zła czyni system oparty na ubezpieczeniu zdrowotnym, którego nie ma opłacone blisko 50 milionów Amerykanów (dane wg Moore’a, niekoniecznie prawdziwe lub do końca prawdziwe) a ci, którzy mają je opłacone i tak mają przerąbane, przetykana fragmentami dotyczącymi opieki zdrowotnej w innych krajach, która na tle tej amerykańskiej jawi się niczym oaza szczęścia na pustyni bezduszności. Moore z sobie wrodzoną zaciekłością obiera jeden jedyny punkt widzenia i przez cały film nie daje odczuć, że może być inaczej. Trochę to wypacza przesłanie filmu, bo przecież trudno sobie wyobrazić, żeby wszyscy lekarze w Ameryce byli skorumpowani i każdy amerykański szpital wyrzucał na chodnik swoich pacjentów i chyba byłoby lepiej, gdyby Moore trochę zbastował i rzucił światło z innej perspektywy. No, ale to nie w jego stylu.
Film dla amerykańskiej widowni zapewne dużo bardziej przerażający niż dla widza polskiego, który może się co najwyżej lekko uśmiechnąć, że inni też mają przerąbane. Pełno w nim ironicznego humoru i gorzko-komicznych wstawek przeplatanych z tragedią ludzką czyli taka jazda na rollercoasterze i śmiech przez łzy. Typowy Moore po prostu. „Ubezpieczenie odmówiło jej pokrycia kosztów operacji, bo uznano, że guz nie zagraża zdrowiu. Dwa lata później umarła na tego niegroźnego guza” nie mówiąc już o sekwencji kubańskiej, która zaczyna się wybitnie od inwazji na Guantanamo w rytm podniosłej muzyki a kończy w taki sposób, że wręcz dziwne, że w Ameryce nie nastąpił jeszcze masowy exodus na sąsiednią wyspę. Wszędzie wszystko za darmo i tylko w tej biednej Ameryce inaczej. No, ale i tak wzroku nie można oderwać, bo co trochę Moore zdolny jest zaskoczyć swoimi spostrzeżeniami na ten temat. Ma talent chłopina, to mu trzeba przyznać. 5(6)
„God Grew Tired of Us”
W połowie lat 80. w wyniku wojny domowej w Sudanie ponad 20 tysięcy chłopców rozpoczęło morderczy marsz do wolności uciekając przed gwałtami i masakrami na tle religijnym. Po kilkuset kilometrowym marszu wycieńczeni i zdzesiątkowani głodem znaleźli schronienie w Etiopii, z której po obaleniu tamtejszego rządu również zmuszeni byli uciekać. Ostateczne schronienie znaleźli w obozie dla uchodźców w Kenii, w którym przeżyli kolejne lata. W 2001 roku prawie cztery tysiące z nich zostało przetransportowanych do Stanów Zjednoczonych, gdzie rozpoczęli nowe życie. „God Grew…” to opowieść o kilku z nich.
Prosta historia o okrucieństwie, poświęceniu, woli życia i oczekiwaniu na lepsze czasy. Wraz z kamerami towarzyszymy bohaterom filmu od momentu ich wyjazdu z obozu dla uchodźców w Kenii i śledzimy ich początki w USA poznając przy okazji straszną prawdę o sudańskiej wojnie domowej, w której na przeciągu dwudziestu lat zginęło prawie dwa miliony ludzi. Kibicujemy tym dzielnym ludziom, których dzieciństwo zostało zamienione w piekło i zostali zmuszeni do walki z przeciwnościami losu, głodem, warunkami atmosferycznymi, dzikimi zwierzętami i wszelkimi okropnościami jakie tylko można sobie wyobrazić. A mimo to nie zgasła w nich wola życia i stopniowo krok po kroku odnajdywali na nowo swoje miejsce na ziemi ciężką pracą i poświęceniem próbując pomóc nie tylko sobie, ale i swoim braciom, którzy zostali w Afryce. To zadziwiające, co może osiągnąć człowiek, który zaczyna od punktu wyjścia, w którym nie wie jak działa włącznik światła a sklepy pełne żywności stanowią dla niego nie mniejszy szok niż dla nas sprawiłby widok pustych półek sklepowych w Biedronce…
W ciągu półtorej godziny poznajemy kilka lat z życia „zagubionych chłopców z Sudanu” i śledzimy ich zwycięstwa i porażki. Dodatkowo możemy sobie posłuchać głosu Nicole Kidman, która pełni rolę narratorki. 5(6)
***
Hmm, może dlatego mam parcie na dokumenty – same piątki dostają…
Podziel się tym artykułem: