×

„Don”

Don (boski Szakruk) to największy cwaniak w całej południowej Azji i okolicach. Wszyscy trzęsą porami na samą myśl o spotkaniu się z Donem, a ci którzy nie trzęsą powinni zacząć o czym szybko przekonuje się jeden z paryskich cwaniaków, który chciał zrobić Donowi kuku. Nie wie, że złapanie Dona nie jest trudne – złapanie go jest niemożliwe. A jednak. Policji w końcu udaje się go pochwycić i na jego miejsce podstawić bliźniaczo podobnego ulicznego śpiewaka Vijaya, który jako Don ma poznać i przekazać policji wszystkie tajemnice organizacji przestępczej kierowanej przez Dona.

Nie podobało mi się. Zaskakujące, co? Jakoś tak od początku nie potrafiłem się wczuć w klimat i do końca się nie wczułem. Z pozoru wszystko było w jak najlepszym porządku, ale oceniając całość muszę przyznać, że się rozczarowałem. Nie spodziewałem się cudów, więc to nie z tego powodu się zawiodłem. Ot po prostu bollywoodzkie przyzwyczajenia chyba nie pozwoliły być „Donowi” tak dobrym filmem jakim mógł być. Szczególnie te nieszczęśliwe piosenki…

Z grubsza rzecz biorąc z każdego kadru czuło się to ukochanie Szakruka, a i sam Szakruk świadomy swojej pozycji w bollywoodzkim kinie postanowił poszarżować sobie i pobawić się w nie przymierzając jakiegoś Ala Pacino bądź innego De Niro. No i wyszło na jaw, że to taki sobie aktor jest. A na domiar złego brzydki hehe. „Don” to taki 'one man show’ bez osoby zdolnej udźwignąć na swoich barkach taką odpowiedzialność. Myślę, że gdyby Szakruk z pokorą podszedł do tego filmu to wyszłoby mu to na dobre. A tak na marginesie to zupełnie nie rozumiem tej aury boskości 'wiszącej’ nad Szakrukiem ze strony jego wyznawców. Nie jest ładny i na dodatek kiepsko gra. OK, charyzmą mógłby obdarzyć pluton wojska, ale to trochę za mało. W moim skromnym odczuciu Szakruk nie jest godzien nosić za Hrithikiem obrazka ze świętą krową, więc sobie patrzyłem na Pryiankę 🙂

Jak do tej pory piosenki w bollykinie nie przeszkadzały mi w ogóle. Ba, myślę, że w tych filmach, które widziałem, całkiem sprawnie udało się je powpychać w akcję filmu. Weźmy takie „Dhoomy” – piosenki pojawiały się tam zupełnie sensownie, czasem aż się prosiło, żeby w końcu ktoś zaśpiewał. No, a w „Donie”? W „Donie” natomiast mamy do czynienia z najbardziej od czapy pojawiającą się piosenką z jaką miałem do czynienia w bollywoodzkich filmach. Szybki film, matrixowskie akcje, ciemne okulary, walka wręcz, charyzmatyczny szef gangu, zabójstwa, jazda bez wytchnienia, a tu nagle takie cuda: Don zabija policyjnego kapusia, żona kapusia rozpacza i postanawia zabić Dona. Udaje jej się pójść z nim razem do pokoju, napięcie rośnie, co też się wydarzy… No ludzie, jak zobaczyłem pląsającą Kareenę Kapoor to mi szczęka opadła tak głupie to było. Wesoła piosnka rozpaczającej wdowy, która to wdowa chwilę później… I żeby choć jakoś ładnie zatańczyła do tego, ale nie, parodia dopełniła się w tej postaci:

No i jak tu poważnie traktować ten poważny w zamyśle twórców film? No nie da się. Potem już z piosenkami było lepiej (choć brakowało mi jeszcze, żeby zaczął śpiewać kulawy ojciec z synem na plecach przechodzący po pasażu łączącym na wysokości 170 metrów jeden z najwyższych (o ile nie najwyższy) budynków na świecie)

aczkolwiek nie do końca dobrze, bo znów padłem kiedy Szakruk w towarzystwie Miss Świata, Priyanki Chopry pojawili się na jakiejś wiejskiej imprezie z muzyką i tańcami. „Oho” – pomyślałem – „będą śpiewać, wreszcie ma to sens”, ale gdzie tam. Muzyka ucichła hehe! (na szczęście w końcu i tam zaśpiewali).

„Don” to film, który powinien mi się podobać, ale mi się nie podoba. Oceniam go na 3(6) ale pewnie dostałby trochę więcej, gdybym drugiego „Dhooma” nie ocenił na 3+. A że drugi „Dhoom” podobał mi się bardziej, więc muszę być sprawiedliwy. Co dobrego powiem o „Donie” to to, że widać po nim, że w Indiach nie mieszkają filmowcy, którzy nie mają pojęcia o robieniu filmów. Wręcz przeciwnie. Gdyby się trochę przyłożyli to spokojnie mogliby stanąć w szranki o 'standardowego’ światowego widza. Film jest fajnie sfotografowany (śliczne widoki i lokacje; co to za cudo architektoniczne, w którym odbył się finał? Wie ktoś?), co jest jego główną zaletą. Oprócz tego ma fajny scenariusz, który jednak trzeba by trochę podrasować, bo nic mnie tak nie zraża do filmu jak fakt, gdy nagle po godzinie akcji pojawia się jakaś zupełnie dziwna scena z aktorami, których widzę pierwszy raz i zastanawiam się WTF. Potem się to prostuje, ale co z tego skoro rytm scenariusza zupełnie staje na głowie. Pomijam natomiast moje przypuszczenia co do tego, że drugi seans trochę by obniżył moją ocenę scenariusza, bo oprócz takiego przeczucia popartego doświaczeniem, nie mam żadnych konkretów na poparcie tej tezy (gdyby się ktoś nie domyślił to teza ta brzmi: na pewno są w scenariuszu jakieś dziury w fabule). Oprócz tego wywalić piosenki i zamienić Szakruka na Hrithika i byłby hit jak malowanie.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004