×

„Zinda”

Pewnego słonecznego dnia Balajeet Roy poszedł sobie na przydomowe molo i jego świeżo poślubiona żona tyle go widziała. Zniknęła chłopina na całe czternaście lat, będąc uwięzionym w jednym pokoju i karmionym dwa razy dziennie krewetkami. Po owych czternastu latach Balajeet został wypuszczony i teraz bardzo chce się dowiedzieć dlaczego też spotkała go taka nieprzyjemna historia.

Bollywoodzką ind(i)oktrynację przeprowadzaną na mnie przez Arwen, rozpocząłem właśnie od „Zinda”, o którym to wiedziałem tylko tyle, że to to samo co „Oldboy” tylko bohaterowie się jeszcze dziwniej nazywają. Nie od rzeczy byłoby w tym miejscu wspomnieć, że koreański „Oldboy” do gustu specjalnie mi nie przypadł, więc „Zinda” na wstępie miała u mnie łatwiej, bo do filmu Chan-wook Parka nie mam podejścia bałwochwalczego wobec czego daremno oczekiwać ode mnie jak najgorszej oceny tak jak można to zobaczyć w komentarzach do hinduskiego filmu na IMDb. Zresztą w ogóle nie można spodziewać się oceny, no bo mimo wszystko trudno ocenić np. pisarza, który przepisuje na nowo „Quo Vadis” i oddaje to do druku a finalnie w ręce czytelników. Nie no, co ja gadam, łatwo go ocenić – miernota i dziad.

Kwestii podobieństwa między „Zindą” a „Oldboyem” nie ma co roztrząsać, bo zauważyłby ją nawet niewidomy. To dwa takie same filmy, z tym że jeden z nich był pierwszy i automatycznie drugiego być nie powinno. Inna sprawa, że „Zinda” pod każdym względem jest prostszy. To tak jakby wziąć film, powycinać z niego co 'trudniejsze’ momenty, pozmieniać dialogi na gadkę szmatkę i finalnie zostawić produkt, do którego zrozumienia nie potrzeba więcej niż sześciu szarych komórek. No i właściwie z jednej strony skoro są tacy, którzy skłonni są zapłacić za obejrzenie takiego filmu to dlaczego go nie kręcić, ale z drugiej takie kopiowanie z uproszczeniem wszystkiego co tylko można uprościć to rzecz bez sensu. I być może trudno nam z odległości ocenić moralny sens takiego przedsięwzięcia, bo przecież chodzi o filmy z dalekich Korei Południowej i Indii, więc przez chwilę zastanówmy się na taką sytuacją: Jarek Żamojda dochodzi do wniosku, że nakręci jeszcze raz „Milczenie owiec”. Bierze sobie scenariusz i zaczyna go upraszczać. Np. z „Clarice, jestem w tym pomieszczeniu już osiem lat. Wiem, że żywego mnie stąd nie wypuszczą. Chcę tylko widoku. Chcę okna z widokiem na drzewo, albo chociaż na wodę. Chcę być w jakimś ośrodku z dala od doktora Chiltona” robi: „Krystyno, kibluję tu od ośmiu kurna lat. Gówno widzę z okna i byłoby fajnie siedzieć pod celą z widokiem na zielone z dala od doktora Cziltonowskiego”. Do roli Krystyny Szpak angażuje Agnieszkę Kotulankę, a w doktora Henryka Lektora wciela się Jerzy Trela i zaczynają kręcić film. Czy ktokolwiek pisałby o takim przedsięwzięciu pochlebnie nawet jeśli realizatorsko byłby na przyzwoitym poziomie? No właśnie, a „Zinda” to identyczny przypadek.

Gdyby nie ten jawny plagiat nad którym prawdopodobnie pochyliły się tęgie głowy i zastanawiają się co z tym fantem zrobić (na ironię zakrawa, że na koniec napisów w „Zinda” znalazła się formułka, że prawa zastrzeżone etc.) to ten film nie byłby taki zły, ba, może nawet paru kinomanów by się nim podniecało. Bądź co bądź wykonanie koszmarne przecież nie jest (pomijając drętwe aktorstwo i najbardziej niezgrabną na świecie baletnicę) a opowiadana historia trzyma w napięciu i zaciekawia. Choć trzeba przyznać, że trochę dziwnie oglądać bollywoodzki film, w którym nie tańczą, nie śpiewają (za dużo) i który nie trwa trzy godziny. Tak czy owak gdyby tobył oryginalny film, to złego słowa bym o nim zapewne nie powiedział a i pewnie zachęcał do oglądania. No, ale w tak zaistniałej sytuacji pozostaje tylko kopnąć jego reżysera i scenarzystę w dupę i pogonić gdzie pieprz rośnie. Może się nauczą. Choć może być ciężko, bo z tego co pobieżnie poczytałem, to pan Sunjay Gupta nie pierwszy raz popełnił takie coś:
„Musafir” – „U-turn”
„Kaante” – „Resorvior Dogs”
„Jung” – „Desperate Measures” & „Face Off”
„Khauff” – „The Juror”
[Arwen! Jak masz „Kaante” i „Jung” to biorę w ciemno!]

A tak swoją drogą to jest w „Zinda” taki dialog odnośnie boskiego Szakruka… Policzmy, 2006 odjąć 14 = 1992. Czy w 1992 roku Szakruk był tak wielką gwiazdą, żeby o nim rozmawiać?

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004