×

„Sarkar”

„I believe in America. America has made my fortune. And I raised my daughter in the American fashion. I gave her freedom, but I taught her never to dishonor her family. She found a boyfriend; not an Italian. She went to the movies with him; she stayed out late. I didn’t protest. Two months ago, he took her for a drive, with another boyfriend. They made her drink whiskey. And then they tried to take advantage of her. She resisted. She kept her honor. So they beat her, like an animal. When I went to the hospital, her nose was a’broken. Her jaw was a’shattered, held together by wire. She couldn’t even weep because of the pain. But I wept. Why did I weep? She was the light of my life beautiful girl. Now she will never be beautiful again. I went to the police, like a good American. These two boys were brought to trial. The judge sentenced them to three years in prison – suspended sentence. Suspended sentence! They went free that very day! I stood in the courtroom like a fool. And those two bastards, they smiled at me. Then I said to my wife, for justice, we must go to Don Corleone”.

„Sarkar”, czyli kolejna odsłona ind(i)oktrynacji. A dlaczego zacząłem od tego klasycznego cytatu? A tak sobie, pewnie dlatego, że potem wiele miłego do powiedzenia miał nie będę, a i rozpisywać się nie zamierzam. Niech się więc „Sarkar” cieszy, że moja opinia o nim rozpoczyna się od tego kawałka tekstu najwyższej próby, bezczelnie skopiowanego, uproszczonego i wrzuconego do filmu, który nigdy nie powinien powstać, bo, cytując „Psy”: „w każdym normalnym kraju te skur[piiiip] byliby już martwi” (cytat być może niezbyt dokładny). No, ale po raz kolejny okazuje się, że Indie pod względem filmowym za bardzo normalne nie są – przynajmniej w tej swojej manii kopiowania tego, czego sami nie potrafiliby wymyślić przez sto lat. I kurcze, nie ma się czego wstydzić. Nie pierwszy i nie ostatni to kraj, w którym nie powstają takie filmy jak „The Godfather”, ale czy to od razu powód, żeby je małpować? I nie pomoże zapewnienie reżysera na początku filmu głoszące, że on, podobnie jak i wielu innych reżyserów na świecie, inspirował się filmem Coppoli. Sugeruję sprawdzić w słowniku znaczenie słowa 'inspiracja’.

Jak trwoga to do Sarkara. Pobili ci żonę, kot boi się własnego cienia, ktoś podpalił ci rikszę – idź do Sarkara, a on już będzie wiedział co z tym fantem zrobić. To tak w ramach dwóch słów o fabule, którą zna każdy, kto widział już „Ojca chrzestnego”. Akurat tak się składa, że Sarkar podpada innym gangsterom, którzy chcą zarobić na lewych interesach i ci postanawiają go zniszczyć, zaczynając od zniszczenia jego autorytetu. Tak się też dodatkowo składa, że z wojny… wróć… z Ameryki wraca syn Sarkara, Michael… wróć… Shankhar (jestem z siebie dumny, sam bez niczyjej pomocy rozpoznałem w nim Bunty’ego), więc stary ojciec z czerwoną plamką na czole nie musi się obawiać. Genetyki wszak nie oszukasz.

Nudy panie. O ile „Zinda” był ciekawy, coś się w nim działo i obiektywnie patrząc ponad zniesmaczeniem plagiatem film trzymał w napięciu i serwował na tacy tajemniczą fabułę, to w „Sarkar” cały myk filmu polega na tym, że aktorzy udają, że występują w jakimś poważnym filmowym przedsięwzięciu. Widać wzięli sobie do serca, że występują w „hinduskim ojcu chrzestnym” i postanowili zagrać dobrych aktorów. W związku z czym mamy w filmie nieskończenie długie ujęcia okraszone pompatyczną muzyką i przede wszystkim pełne wyrazu spojrzenia bohaterów. Tak, spojrzenia to jest to, co „Sarkar” ma do zaoferowania w ilości hurtowej.

Bohaterowie patrzą na siebie, patrzą w dal, patrzą do kamery i myślą, i przeżywają, i walczą wewnętrznie ze sobą. I trzeba przyznać, że w świetle tego wszystkiego to prawdziwy cud, że film trwa zaledwie dwie godziny. Wszystko tak się wlecze, ze gdy pod koniec filmu usłyszałem tekst jednego z bohaterów: „Po co ten pośpiech?” to wybuchnąłem głośnym śmiechem.

Nie tańczą, nie śpiewają, co to za Bollywood? Wolę jak jest kolorowo i rozśpiewanie niż pseudopoważnie. Nie rozumiem po co hinduscy twórcy się wysilają skoro potrafią robić dobre filmy w swoim, bollywoodzkim stylu. Masa ludzi to lubi, więc po co kombinować i kopiować (inna sprawa, że jak się zrobiło 5000 takich samych filmów to trudno zrobić 5001)? Zresztą przy takim przerobie filmów, niedługo nie będą mieli co kopiować i czeka nas pewnie remake nawet takich hitów jak „Yyyrek, kosmiczna nominacja”. Swoją drogą chciałbym to obejrzeć.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004