Chiński kandydat do wyścigu po Oscara w kategorii najlepszy obcojęzyczny film. Luźna adaptacja szekspirowskiego Hamleta czyli opowieść o młodym księciu, który wraca na łono rodziny i odkrywa, że źle się dzieje w państwie chińskim. Jego ojciec, cesarz, zmarł, a na tronie panoszy się jego wujek, który dodatkowo robi podchody do młodej wdowy po cesarzu. A, że nasz młody bohater również ma się ku cesarzowej, to tragedia gotowa.
Gdyby to była mądra recenzja to zapewne napisałbym, że „The Banquet” to krwawa opowieść o honorze, zemście, żądzy władzy i konsekwencjach jakie trzeba ponieść zachowując się tak a nie inaczej. No, ale moje recenzje na szczęście nie są mądre, więc nie muszę się starać, żeby mądrze brzmieć. Mogę prosto i po chłopsku opowiedzieć co i jak.
„The Banquet” to nie pierwsza w azjatyckim kinie próba przeniesienia dramatów mistrza Szekspira na grunt rodzimego kina. Bądź co bądź kilkanaście lat wcześniej triumfy na dużym ekranie święciły podobne adaptacje spod kamery Akiro Kurosawy i najwidoczniej tamtejsi filmowcy doszli do wniosku, że dlaczego by nie spróbować jeszcze raz. W końcu trzeba się równać do najlepszych. W wyniku tej próby sił powstał film jeśli nie wybitny, to na pewno dobry.
Wszystko robiłoby pewnie jeszcze większe wrażenie, gdyby w ostatnich latach azjatycka kinematografia nie przyzwyczaiła nas do wielkich historycznych eposów, w których pięknie sfilmowani bohaterowie fruwają z jednego na drugi koniec ekranu. Wszystko zaczęło się wraz z „Crouching Tiger Hidden Dragon” i na fali jego powodzenia mogliśmy już zobaczyć kilka podobnych filmów począwszy od dobrych, takich jak „Hero” a skończywszy na beznadziejnych, takich jak „Seven Swords”. „The Banquet” należy do tego samego rodzaju kina, choć w jego przypadku fruwania i akrobatycznych popisów jest znacznie mniej. Nie znaczy to, że tego tutaj nie ma, ale jednak przeważającą rolę pełni w „The Banquet” opowiadana historia a widz może skupić się na śledzeniu tragicznych losów bohaterów filmu. Losów opowiedzianych w dość powolny, ale na szczęście niezbyt nudny sposób. Momentami można poczuć znużenie tą całą powolnością, ale generalnie nie jest aż tak źle, gdy się człowiek przyzwyczai.
Film Fenga Xiaoganga to przede wszystkim wizualne arcydzieło. Jestem przekonany, że w ekipie filmowej było zatrudnionych kilku gości z linijkami, którzy mierzyli, żeby każde ujęcie było perfekcyjne, a aktorzy i scenografia znajdowali się dokładnie tam, gdzie sobie tego zażyczył reżyser. W wyniku tych starań z niemal każdego ujęcia kipi perfekcja podsycana wspaniałymi scenografią i ślicznymi kostiumami. Czasem odnosi się wrażenie, że aktorzy specjalnie tak 'powoli grają’, żeby widz mógł wszystko dokładnie pooglądać i nasycić wzrok. Pod względem wizualnym w Hollywood długo się chyba jeszcze będą musieli uczyć, żeby osiągnąć taką perfekcję wielkich widowisk. Miłośnicy tego typu kina z pewnością będą zachwyceni ja jednak oceniam „The Banquet” dość surowo, bo ledwo na 4(6). To nie moja bajka mimo wszystko. Sam wizualny przepych mi nie wystarczy aczkolwiek widzę, ze może to byc ocena dość krzywdząca.
Na koniec mała refleksja – dziwna sprawa z tymi Chinami. Miliard mieszkańców a tymczasem w każdym filmie gra jedna i ta sama Ziyi Zhang.
Podziel się tym artykułem: