[„Idiocracy”]
W wyniku super-hiper-tajnego wojskowego eksperymentu, szeregowiec Joe (Luke Wilson) do spółki z prostytutką Ritą (Maya Rudolph) zostają przeniesieni kilkaset lat w przyszłość. Świat pełen idiotów, jaki tam zastają, z początku nie jest łatwy do objęcia go rozumem.
Luke’a Wilsona nie znoszę tak samo jak śledzi. No może trochę mniej, bo parę filmów z nim widziałem, a śledzie… no właściwie śledzie też widziałem. Gdy tylko widzę go w obsadzie, to musi się stać trzęsienie ziemi, żebym szybko pragnął obejrzeć taki film. Chyba tylko w jednym filmie mnie nie irytował, a był nim „Alex i Emma”. No, ale zarzuciłem „Idiocracy” głównie ze względu na reżysera tego filmu, czyli Mike’a Judge’a, który parę dobrych lat spędził na pisaniu scenariusza do „Beavisa i Butt-heada”.
Pierwsze wrażenie z „Idiocracy” było pozytywne, przez chwilę zaleciało mi nawet duchem starego dobrego „Spies Like Us”. Szybko jednak to wrażenie się rozmyło i zostałem sam na sam z głupią komedią, taką samą jak wszystkie inne głupie komedie, z tą różnicą, że w tym przypadku pomysł na film w pewnym stopniu usprawiedliwiał jego twórców. Tyle, że ten plus stał się szybko minusem, bo kiedy już okazało się, że dzięki usprawiedliwionej scenariuszem fabule, można było popuścić wodze klozetowej fantazji, nic już nie powstrzymało filmu przed typową serią marnej jakości żartów charakterystycznych dla tworów z gatunku „American Pie”.
Jednym słowem szkoda zmarnowanej okazji na dobrą komedię. Całość nie jest zła, ale jak dla mnie to tylko kolejna głupawa komedyjka z niewyszukiwanymi żartami, które potrafiłby wymyślić dobrze wytresowany szympans. 3+(6). Tak, tak, znowu 3+ ;P
*
„Piła 3” [„Saw 3”]
Psychopatyczny morderca, który już w pierwszej części filmu umierał zjadany żywcem przez nowotwór, żyje i ma się… no dobrze, to może nie, ale wciąż się ma i wymyśla kolejne próby dla swoich ofiar. Coraz głupsze próby.
Cała seria „Saw” to chyba najbardziej kasowa seria horrorów/thrillerów z ostatnich lat, co w moje głowie trudne jest do zrozumienia. A już paradoksem totalnym jest fakt, że fanom serii najmniej podoba się część druga, która tak po prawdzie jest zdecydowanie najlepsza ze wszystkich trzech, przynajmniej jeśli chodzi o scenariusz. Jedynka, którą się prawie wszyscy zachwycali była dobrze nakręcona, ale beznadziejnie zagrana i przede wszystkim pozbawiona logicznego scenariusza, którego na dodatek sensu pozbawia trójka, która wlazła na ekranyw tym roku i o której pisano, że ludzie mdleli na kinowych seansach. Cóż, chyba z nudy…
„Saw 3” zaczyna się z grubej rury i przez na oko dziesięć minut co chwilę ktoś krwawi, zostaje rozwalony bombą na drobne kawałki czy też z własnej i nieprzymuszonej woli odcina sobie nogę tępym kawałkiem czegoś tam, co miał pod ręką. Następnie na ekran wkracza (a właściwie wjeżdża na szpitalnym łóżku) śmiertelnie chory morderca i przez godzinę spokojnym i opanowanym głosem wygłasza całą masę wytartych frazesów i życiowych mądrości. Potem możemy sobie pooglądać operację na otwartym mózgu, aż w końcu dochodzimy do zakończenia. Nie martwcie się, nie zaspoilerowałem prawie nic – zresztą ciężko zaspoilerować film, który nie ma scenariusza.
Nuda. Nawet nie niestety, bo „Saw” to od początku był mocno kontrowersyjny film, który co najwyżej udawał to, czym chciał być. Ciężko się więc było spodziewać, żeby nagle trzecia część okazała się moralitetem na temat kondycji kina moralnego niepokoju ze wstrząsającą kreacją aktorską Liv Ullman i oscarowym scenariuszem. To nudny film, na którym wytrzymałem do końca tylko dzięki temu, że byłem ciekaw zaskakującej końcówki, której oczekiwałem. Niestety końcówka nie była zaskakująca – zero porównania ze znakomitą końcówką części drugiej. W związku z tym zawiodłem się już totalnie. I wy też się zawiedziecie. A jeśli nie lubicie filmowej makabry, to już dodatkowo nie ma tu nic, co mogłoby do siebie przyciągnąć. Film jest dość krwawy i obleśny, a „Apocalypto” to tak naprawdę Miś Uszatek w porównaniu do „Saw 3”. A porównuję tylko dlatego, bo wszyscy pomstują jaki to film Gibsona jest brutalny. 2(6). Dla „Saw 3”, żeby nie było wątpliwości!
*
[„Home of the Brave”]Trójka amerykańskich żołnierzy (Samuel L. Jackson, Jessica Biel i ten piąty bitles jak mu tam) wraca do domu z Iraku. Każdy z nich przeżył na pustyni swoje i teraz ma wielkie kłopoty z zaadaptowaniem się do życia w rodzinnych stronach.
Dawno, dawno temu kiedy Amerykanie dostali po dupie od pastuchów z Wietnamu, jedyny pożytek jaki przyniosła wietnamska wojna jawił się chyba tylko w tym, że reżyserzy mieli nowy temat do kręcenia o nim filmów. Skwapliwie skorzystali z okazji, a widzowie dostali szansę wyboru pomiędzy dwoma różnymi sposobami pokazywania wojny, której nikt nie popierał. Jednym z tych sposobów było kino ery prezydenta Reagana, w którym amerykański żołnierz jawił się jako jednoosobowa armia zdolna do wygrywania w pojedynkę wojen bez róznicy na jakim terenie (niedługo „Rambo 4” BTW), natomiast drugim kinowym nurtem był wietnamski film antywojenny spod znaku stone’owskiego „Urodzonego 4 lipca” czy „Łowcy jeleni” Cimino. A kiedy się temat wyeksploatował (ile można nakręcić filmów o tym, jak ktoś przy pomocy noża zatapia wietnamską łódź patrolową?) był spokój na kilka lat.
No, ale czas leci, a historia lubi się powtarzać. Zawsze się znajdzie jakaś wojna do wygrania i jej okropności trudne do przeżycia. I o ile z początku o Wojnie w Zatoce i w jej okolicach zaczęto kręcić filmy rambolike („Navy Seals”) to w końcu przyszedł czas na ten drugi, ambitniejszy sposób pokazywania wojny. I szkoda, że go kontynuują, bo „Jarhead” w moim mniemaniu wyraźnie pokazał, że szkoda taśmy filmowej.
No, ale nie. Pojawił się „Home of the Brave” w reżyserii kinowego weterana Irwina Winklera (lat 76) i coś mi mówi, że na tym nie koniec. No, ale przewidywanie przyszłości zostawmy w spokoju a zajmijmy się opisywanym filmem. Jest nudny. Bohaterowie snują się po ekranie i narzekają, że nie mogą sobie życiem poradzić, bo widzieli wybuch bomby. I tak naprawdę to ani krytyka wojny nie jest, ani antybushowskie wystąpienie, ani nic innego. Ot nudny film, w którym próbuje się nam wmówić jacy to Amerykanie są strasznie biedni, bo cierpią za miliony a potem miliony wydają na psychoanalityka.
Nudziarstwo jednym słowem. Niech Was nie zwiedzie obsada, bo niby dla każdego coś dobrego (ktoś sobie wyobrażał Biel w dramacie obyczajowo wojennym, w dodatku bez ręki?), ale równie dobrze mógłby tam grać kto inny. 3(6)
Podziel się tym artykułem: