Vincent LaMarca (Robert DeNiro) jest nowojorskim policjantem z wydziału zabójstw. Pewnego dnia rzeka wyrzuca ciało drobnego handlarza narkotyków. Śledztwo prowadzi na położone parę minut drogi od centrum, Long Beach, gdzie wciąż mieszkają żona Vincenta, z którą się rozwiódł, oraz syn, z którym policjant nie utrzymuje kontaktu. Vincent nawet nie przypuszcza, że właśnie rozpoczął śledztwo przeciwko własnemu synowi.
No to miałem pozytywne zaskoczenie. Niby za kamerą Michael Caton-Jones, niby przed kamerą wysyp gwiazd i gwiazdeczek (oprócz DeNiro jeszcze Frances McDormand, klon Anakina Skywalkera – James Franco, Eliza Dushku, William Forsythe, George Dzundza), a jednak coś ostrzegało mnie przed kolejnym filmem z udziałem DeNiro, który ostatnimi czasy przyzwyczaił do występowania w prawdziwych bzdetach. No, ale po raz kolejny okazało się, że od każdej reguły zdarzają się wyjątki.
W zasadzie nie ma w „City by the Sea” niczego szczególnego, specjalnie wyróżniającego ten film z zalewu innych produkcji, a jednak ma w sobie to coś, co od samego początku trzyma przy ekranie i pozwala przetrwać w zainteresowaniu aż do końca. Proste policyjne kino o dość skomplikowanych losach rodziny z tzw. przeszłością, unikające fajerwerków pod publiczkę, a jednak nad wyraz interesujące. Solidne kino reprezentujące wymierający (w dobie efektów specjalnych) już niestety gatunek.
Bardzo przypadł mi do gustu popegeerowski klimat Long Beach straszącego wymarłymi budynkami, odrapanymi fasadami i pustką na pełnych niegdyś gwaru szerokich ulicach. Co prawda moja prywatna wysłanniczka w Nowym Jorku 🙂 twierdzi, że tam wcale tak strasznie jak w tym filmie, to nie jest (co trochę ostudziło mój entuzjazm do tego filmu), ale z drugiej strony nawet jeśli, to co? Udało się reżyserowi zbudować ów postapokaliptyczny klimat i za to mu chwała. A, że połączył to z ciekawym scenariuszem, to w sumie wyszło naprawdę bardzo fajne kino. 4+(6)
Podziel się tym artykułem: