Na jednym z meczów kupiłem sobie szalik reprezentacji, który mam do dzisiaj. Pójdę sobie po niego, bo pomoże mi w pisaniu tej notki – są na nim spisane mecze, na których byłem. Zresztą jeśli będzie choć jeden komentarz do tej notki, to w nagrodę pokażę Wam zdjęcie tego szalika (komentarz od osoby, która nie ma dostępu do zahasłowanej Bocznicy, gdzie można go zobaczyć ;P) 🙂 Jak nie będzie, to nie pokażę, bo będzie to znaczyło, że nikt tej nostalgicznej notki nie przeczytał ;P
Nie w kolejności chronologicznej (nie chce mi się grzebać w necie za „chronologią”, bo jak wiadomo sieć mam marną i nienadającą się do grzebania), a w kolejności zapisania tych spotkań na szaliku:
– Tak jest. Szalik „twierdzi”, że byłem na meczu z Albanią, wygranym przez naszych 1:0.
– Polska – Słowacja 5:0. Mecz rozgrywany na stadioniku (jeden jest tylko stadion w Polsce) w Zabrzu. Wtedy PZPNem trząsł Dziurowicz i nikimo się nie śniło o meczach reprezentacji rozgrywanych na kurniku na Łazienkowskiej. A, że Śląski był zamknięty (o tym potem) to się reprezentacja ciorała po mniejszych stadionikach na Śląsku. Więcej bramek strzelonych przez Polskę na żywo nie widziałem. Był to ten jeden, jedyny dzień w historii, w którym wydawało się, że Juskowiak, Nowak, Bukalski, Świerczewski, Kosecki i spółka naprawdę potrafią grać w piłkę. Wszystko im wychodziło, a akcje „szły” takie, że stadiony świata. Oglądając powtórkę tego meczu w tv, dostrzegłem się na trybunach. No, a potem wszystko wróciło do normy. Rewanż w Bratysławie, bodajże dwie czerwone kartki i końcowy rezultat 1:4.
– Polska – Rumunia 0:0. Te same eliminacje co powyżej. Ten sam stadion. Mecz bez historii. W przeciwieństwie do drugiego meczu z Rumunami w Bukareszcie, który mogliśmy wygrać, ale nasz bramkarz miał inne zdanie na ten temat.
– Polska – Mołdawia 2:1. Bukowa w Katowicach. Takie same nieporozumienie jak i Łazienkowska. No, ale rywal marny, to się kibice pomiescili wszyscy co chcieli. Siedziałem za bramką (na Bukowej tylko za jedną bramką można siedzieć, no chyba, że się coś zmieniło w tym względzie), a w bramce reprezentacyjnej AFAIK debiutował Szamotulski. Był to zarazem pierwszy mecz reprezy, na którym był Dropsik. Był pod wielkim wrażeniem, choć to nie to o czym będzie za chwilę.
– Polska – Niemcy 0:2. Nie pamiętam dokładnie, chyba był to mecz towarzyski, bo w eliminacjach to dawno z Niemcami nie graliśmy. A jeśli tak, to był to pierwszy mecz, na który nie chciało się jechać z nami (mną i braćmi ciotecznymi) Mężowi Cruelli…
[Przerwa, Anglia – Austria 1:0]… więc pojechaliśmy pociągiem na parę godzin przed meczem. Chyba pierwsi weszliśmy na stadion, a tam pokłóciliśmy się z porządkowymi, bo nas nie chcieli wpuścić na sektor, na który bilety kosztowały tyle samo, co na ten, na którym mieliśmy siedzieć, a który był w lepszym położeniu (bliżej środka). W efekcie siedliśmy przed niemieckim małżeństwem, które śmiało się za każdym razem, gdy z naszych ust padało „kurwa”. Zresztą takie mecze na Śląsku to w ogóle osobna historia.
– Kto dzisiaj gra? – Pyta po polsku jeden kibic.
– Polacy grają z naszymi – odpowiada także po polsku drugi.
Mecz przyjaźni zakończył się skandalem, bo niemiaszki sfajczyli polskie flagi. Bez interwencji Rządu się nie obeszło.
– Polska – Francja 0:0. Znowu Zabrze, te same eliminacje co mecze z Rumunią i Słowacją. Wysłannicy Bochum obserwują Bałuszyńskiego, a z nieba pada nieustannie deszcz. Nie pamiętam prawie nic oprócz tego deszczu. No i jeszcze jak czerwoną kartkę obejrzał jeden Francuz. „Wypierdalaj! Wypierdalaj!” krzyczeliśmy razem ze wszystkimi. Była szansa Francuzów ograć, ale nie wyszło. Francja była wtedy na początku drogi do wielkich sukcesów, a w składzie był mało znany jeszcze Zidane i kupa innych zawodników, która potem przeszła do historii. Tak samo jak do historii przeszedł rewanż na Parc de Princes, ale to zupełnie inna historia. Mam gdzieś zapis komentarza Szpakowskiego z tego meczu, jakby ktoś chciał to wrzucę co fajniejsze kawałki. Sam mecz chyba najbardziej dramatyczny w historii polskiej piłki reprezentacyjnej, wielki występ Woźniaka, którego kupiło FC Porto i potem żałowało. No, ale ja byłem akurat na tym, na którym wiele się nie działo.
– Polska – Rosja 3:1. Mecz towarzyski. Posada Antoniego Piechniczka wisi na włosku, a Dropsik przeżywa swoją pierwszą wizytę na Stadionie Śląskim. Przeżywa ledwie, bo z wrażenia aż słabnie i konieczna jest interwencja lekarzy 🙂 W ogóle wizyta na tym meczu zaczęła się z wysokiego C, bo przed wejściem na trybuny reportaż z Dropsem w roli głównej zrobił TVN. No, ale o tym już tu pisałem. Sam mecz bardzo dobry w naszym wykonaniu, dwie bramki Tomka Hajty i wygrana 3:1. Potem się okazało, że mecz był podobno kupiony. Inna z nim historia związana jest z idolem Dropsika, Wojciechem Kowalczykiem. Otóż Wojtek przed meczem (albo po, nie pamiętam) obraził się na reprezentację i więcej w niej za kadencji Piechniczka nie wystąpił. Dlaczego? Otóż przed wyjazdem ze zgrupowania, kucharz kadry dał piłkarzom na drogę bułki z szynką. Dla Wojtak to była obraza jego godności, bo podbił ową bułkę kolanem trzy razy, a potem wykopnął ją ze złością przez okno… W ogóle o tym meczu krąży wiele plotek. Jedna z nich jest taka, że w przerwie meczu zdenerwowany postawą niektórych Ratajczyk, nakopał w szatni koledze ze składu. Nie pamiętam któremu.
– Polska – Włochy 0:0. Jedyny mecz, z którego mam całą masę (czyt. jedną kliszę) zdjęć, stanowiących dowód na to, że jednak na Śląskim byłem, a nie zmyślam 🙂 Niestety pokazać ich nie mogę, bo są niezeskanowane. Ale mam! 🙂 Sam mecz taki sobie. Była szansa żeby wygrać, ale Wojtala nie trafił do bramki z dwóch metrów. Za to Gianfranco Zola był zaskoczony postawą malutkiego (sam Zola był też niewysoki), polskiego obrońcy, który go tak upilnował, że sobie nie pograł. Obrońcą tym był Paweł Skrzypek. Skrzypka nikt już nie pamięta, Zoli zresztą też. A Włosi pokazali nam miejsce w szyku w rewanżu. 0:3 i koniec gadania.
– Polska – Szwecja 0:1. Stadion Śląski i najnudniejszy mecz w mojej stadionowej historii. Zaczął się i skończył. W międzyczasie Ljundberg wyprzedził naszego obrońcę i pokonał Sidorczuka. I to było wszystko co ciekawe. Szwedzi nie po raz ostatni przekłuli polski balon nadziej, nadmuchany przez treneiro Wójcika, którego drużyna w pierwszych dwóch meczach w eliminacjach zdobyła sześć punktów i wszyscy myśleli, że tym razem na pewno awansujemy (nie pamiętam czy do MŚ, czy do ME). Nie awansowaliśmy. Najwyraźniejszym moim wspomnieniem z tego meczu jest fakt, że wtedy po raz pierwszy rewizja przed meczem posunięta była do granic absurdu. Zabierano nawet baterie z aparatów fotograficznych. Aparatów nie zabierano, bo pewnie uznali, że aparatem większy żal rzucić na boisko niż baterią z niego. W efekcie po trybunach chodziła cała masa kibiców i pytała wszystkich po kolei czy mają baerie-paluszki.
– Polska – Anglia 0:2. Nic z tego meczu nie pamiętam. Nasza reprezentacja wtedy była jeszcze beznadziejna, a grała jeszcze bardziej beznadziejnie. Jednej bramki Anglików nie widziałem, bo strzelili ją późno, a my z Mężem Cruelli już wychodziliśmy żeby uniknąć korków przy wyjeździe. Tak było nudno.
– Polska – Anglia 1:1. Mecz-historia. Rok 1993 bodajże. Wielka, naprawdę wielka szansa żeby pokonać wreszcie Anglików. Bodajże po bramce Adamczuka prowadzimy 1:0, a może być jeszcze lepiej. Leśniak sam na sam z bramkarzem (nie pamiętam czy przed golem Adamczuka, czy po) ale niestety nie ma gola. Leśniak łapie się za głowę, a Szpakowski w telewizji krzyczy: „Marek Leśniak… o Jezus Maria!!! Dlaczego znów nie mamy szczęścia??!!??!!”. Na siedem minut (?) przed końcem Ian Wright (?) strzela wyrównującą bramkę i znów nie udaje się pokonać Anglików. A na trybunach prawdziwa wojna. Nad moją głową fruwają wielkie kawały betonu. Stadion Śląski zamknięty na kilka następnych lat, a ja się muszę ciorać po Katowicach i Zabrzu.
No i tak to z grubsza wyglądało. Miało być krótko, ale nie wyszło 🙂 A co w meczu Anglii z Austrią? Nie wiem, bo się nie mogę zalogować na livescore wrrr. Szczerze mówiąc mam nadzieję, że Anglia wygrywa, bo jak nie wygra to kapa, wieczorem nie będzie żadnych emocji 🙂 71 minuta. Wciąż 1:0.
Podziel się tym artykułem: