×

„SLING BLADE”

Karl Childers (Billy Bob Thornton) jest opóźnionym w rozwoju mężczyzną, który odbywa w szpitalu psychiatrycznym karę za podwójne morderstwo, którego dopuścił się w młodości. Poznajemy go w momencie, gdy okres jego kary dobiegł końca, a on już wkrótce ma zostać wolnym człowiekiem. Dorastający przez niemal całe życie w szpitalu Karl, nie ma się gdzie podziać, ale jako, że w szpitalu zostać nie może, to bierze pod pachę kilka książek i rusza do swojego rodzinnego miasta. Szybko okazuje się, że sam sobie nie poradzi, ale z pomocą przychodzi dyrektor szpitala, który załatwia mu pracę i dach nad głową w warsztacie u swojego starego znajomego. Karlowi wiele do szczęścia nie potrzeba więc zaistniała sytuacja jest mu na rękę. No, a i na jego samotność los wkrótce zaradzi, krzyżując jego drogę z miejscowym chłopcem wychowywanym samotnie przez matkę.

Ten skromny, niskobudżetowy film, który wyreżyserował i do którego scenariusz napisał Billy Bob Thornton, był rewelacją oscarowej gali w 1997 roku. Całkowicie zasłużenie, uczciwie trzeba przyznać. Stał się równocześnie przepustką do sławy (czy też do majtek Angeliny Jolie) dla Thorntona, który do tamtej pory grywał ogony w filmach typu „Niemoralna propozycja”.

Dość dużo czasu upłynęło aż w końcu udało mi się go obejrzeć. To jeden z tytułów, który ciągle mnie omijał. Są takie filmy, które chce się obejrzeć, a których (mimo, że nie pochodzą z Bangladeszu i stosunkowo łatwo je zdobyć) za cholerę nigdzie nie można dostać. No, ale voila! W końcu obejrzałem.

Prawdę mówiąc miałem obawy co do tego filmu i czułem podświadomie, że mi się nie spodoba. Na szczęście znów się bardzo pomyliłem, czego akurat nie żałuję. „Sling Blade” to kawał świetnego kina, które całkowicie skupia się na opowiadaniu historii, a nie na tym, aby efektownie ją przekazać. To spokojny film o przyjaźni wydawałoby się niemożliwej, rozwijającej się w spokojnym, dalekim od wielkomiejskiego zgiełku miasteczku zapomnianym przez Boga. Wzrusza, porusza, skłania do myślenia, no i przede wszystkim choć trwa ponad dwie godziny, a nikt się w nim samochodami nie ściga, nie nudzi ani przez chwilę. Podczas oglądania, od samego początku przykuwa do ekranu i już do zakończenia, nie chce „puścić”.

W zasadzie nie mam się czego przyczepić więc nie będę się wysilał żeby to zrobić. No może wspomnę tylko, że jakoś tak nie pasowała mi do całości scena z próbą zespołu muzycznego jednego z bohaterów, ale to za mało żeby psioczyć na film. Szczególnie, że można w nim zobaczyć dużo więcej dobrych rzeczy łącznie ze śmieszną fryzurą Jacka Rittera i z dobrymi epizodami J.T.Walsha i Roberta Duvalla. Nie wspominając o świetnych rolach dwóch głównych bohaterów. 6(6)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004