Nie dość, że jestem nerwus, to również i sknerus. Tak mi się przypomniało, gdy spojrzałem na półkę z kasetami i zobaczyłem dziurę po kilku z nich. Jakieś trzy tygodnie temu przylazł do mnie kuzyn, sruzyn, siódma woda po kisielu i spytał czy mam „Martwe zło” trzy części i trylogię „Powrót żywych trupów”, bo chce swoją pannę wystraszyć. Jakoś mi wyjątkowo serce zmiękło, bo nie dość, że się przyznałem, że mam, to jeszcze Mu je pożyczyłem.
– Dzięki – podziękował. – Najpóźniej za tydzień ci je przyniosę.
– Nie pali się. – Doprawdy nie wiem skąd we mnie tyle dobrego serca wtedy było.
– Nie nie nie. Ja nie lubię trzymać w domu nie swoich rzeczy. Obejrzymy i zaraz ci oddam.
Zaraz trwa już trzy tygodnie. Faceta ani śladu.
Potwierdza się zatem zasada, której od lat jestem wierny, czyli: nic nikomu nie pożyczaj, bo ludzie to nie dbają o swoje rzeczy. No może nie tyczy się to wszystkiego, ale z pewnością filmów z mojej kolekcji. Dla kogoś to wszystko jedno, pożyczy, obejrzy, zje na płytce obiad żeby mu się biurko nie ubrudziło i odda. Niech się właściciel wkurwia, że płytka/kaseta zniszczona. Dla dobra tej notki zostańmy przy filmach, bo inne rzeczy jak trzeba to pożyczam, choć w zasadzie też powinienem stosować do nich powyższą zasadę, bo efekt jesttaki sam. No, ale nie wymieniajmy rzeczy, które pożyczył sobie mój ciotbrat i dziwnym trafem nigdy do mnie nie wróciły. Pomińmy też fakt, że gdy np. pożyczałem od Niego gitarę i urwałem wiolinówkę e, to mnie pół rodziny ścigało żebym ją odkupił. Kosztuje złotówkę… No, ale zostańmy przy filmach.
Od nastu lat mam chyba najwięcej filmów w okolicy więc nic dziwnego, że chętnych do pożyczenia jest wielu. Ja natomiast wychodzę z założenia, że lepiej żeby mówili o mnie na mieście per „ten c**j co to nic nie pożyczy” niż żebym się denerwował zniszczonym nośnikiem. Wychodzę i stosuję się do tego założenia. Mam dwóch kumpli, którym pożyczam co tam chcą, a reszta mnie nie obchodzi. Tak samo jak mnie nie obchodzi to, że inni mają mnie za chama w tej kwestii. Każdy byłby chamem, gdyby zdarzyły mu się takie historie jak i mnie. I właściwie nie można tego traktować jako wyjątków od reguły, bo przeważnie zawsze, gdy zmięknę i coś komuś pożyczę, to potem żałuję. No, ale parę anegdotek może.
Pożyczyłem kiedyś znajomemu płytkę z grą. Oddał po miesiącu z dziurą wypaloną na wylot. Nie mam pojęcia jak to zrobił. Zapytany o to odparł, cytuję: „Tak już było”. AAAARGHH!
Innemu kolesiowi pożyczyłem kiedyś kasetę z filmem. Po roku czasu postanowiłem się do Niego wybrać i powiedzieć Mu to i owo. Kasetę mi oddał, ale bez pudełka. Zapytał przy okazji: „Pożyczałeś mi ją w pudełku?” AAAARGHH! Nie kurwa, bez pudełka…
Pomijam też historię, w których pożyczone płytki musiałem wypalać po zwrocie od nowa, bo oczywiście całe porysowane były, powytykane paluchami et cerata.
A najlepsze to było wtedy, gdy pożyczyłem jednemu kolesiowi kilka płytek. Na drugi dzień dzwonek do drzwi, w drzwiach stoi inny koleś.
– Masz co nowego? – Pyta.
– Zależy czy ty coś masz – odpowiadam.
– Mam, mam. Kilka filmów. – I tu zaczyna wymieniać tytuły. Po dwóch tytułach wyliczanki przerwałem Mu:
– To są moje płytki.
– Nienienie, pożyczył mi je Bartek.
– No właśnie, a ja pożyczyłem je wczoraj Bartkowi…
I tak dalej i tak dalej. Możliwe, że wygląda to na przesadę z mojej strony, ale zaręczam, że nie jest to żadna przesada. To nie sa incydentalne przypadki, tylko 95% z wszystkich moich „pożyczeń”.
Dlatego wolę być chamem i sknerusem.
Podziel się tym artykułem: