Biedny ten Juszczenko. Szkoda mi chłopa. Walczył o niepodległość, dał się otruć, nie zrażał się machlojami podczas wyborów i co Mu z tego przyszło? Miał chłopina pecha, że nagle każdy, kto choć trochę liczy się w naszym półświatku politycznym, poczuł świeżą krew i szansę na to, że wystąpienie na rynku w Kijowie może zaowocować głosami zachwyconych misją pokojową wyborców, no i zaczęły się masowe wycieczki w pomarańczowych szalikach na Ukrainę. „Jak to było zorganizowane! Autobusy jakieś podstawili, czy jak”. „Kijowo” mógłby podsumować Juszczenko, bo teraz tak:
Olać polskiej wdzięczności we wkład w rozwój demokracji na Ukrainie nie wypada. Może za rok jakiś, gdy sprawa przyschnie, ale póki co trzeba być wdzięcznym, innego wyjścia nie ma. No i zamiast rządzić u siebie to biedny musi co trochę przyjeżdżać do nas i uczestniczyć w kolejnych wydarzeniach. Inni się nie muszą wysilać, przyślą jakiegoś dziadka, albo wiceministra i mają odbębnione (nie mówię o sąsiadach, którzy nikogo nie przysyłają, bo są zbyt zajęci polowaniem na naszych duplomatów), a Juszczenko chce, nie chce, musi jechać, przemawiać i dziękować. Jeszcze trochę i żadna uroczystość nie będzie się mogła odbyć. Tylko patrzeć jak będzie gościem honorowym kolejnych obchodów coraz mniej ważnych wydarzeń. Nie zdziwiłbym się gdyby zaszczycił swoją obecnością np. obchody Dnia Nauczyciela.
Podziel się tym artykułem: