(Ciąg dalszy w poprzedniej notce – trochę dziwnie, ale tak chyba lepiej co by pointy nie zdradzić za szybko.)
Zakład w którym pracowała Hania nie był jej całym światem, ale na pewno sporą jego częścią. Tu miała swoje przyjaciółki, tu znała wszystkie kąty, a miarowy stukot tu pracujących maszyn przędzalniczych układał się w jej głowie w najpiękniejszą muzykę. Była niczym Selma z „Tańcząc w ciemnościach” i odkąd tylko zobaczyła ten film, lubiła o sobie myśleć jako o bohaterce filmowej. Nie przeszkadzało jej, że ta historia kończyła się tak tragicznie. Wręcz przeciwnie to nie miało żadnego znaczenia. Prosty świat, w którym zakochała się od pierwszego wejrzenia, był również jej światem. Światem Hani. Światem prostym, poukładanym i systematycznym do bólu. Jednak ta systematyczność i prostota dawały jej bezgraniczne poczucie bezpieczeństwa, tak ważne dla osoby skrytej i zamkniętej w sobie. Osoby, która z trudnością nawiązywała przyjaźnie, ale która, gdy już komuś zaufała, odpłacała najpiękniejszym i najmocniejszym uczuciem jakie tylko mogło łączyć przyjaciół. To było coś więcej niż miłość, która nigdy nie była bezinteresowna i która nigdy nie dawała coś za nic. Hania sama nie wiedziała czy to jej złe zdanie o miłości wynikało z tego, że jeszcze nigdy nikogo tak naprawdę nie pokochała, czy też może z faktu, że właściwie nie znała ani jednej szczęśliwej pary. Wręcz przeciwnie. To na jej oczach ludzie, którzy zdawali się nie móc żyć bez siebie z dnia na dzień stawali się sobie obcy. Hania wiedziała, że jeśli taką cenę ma zapłacić za miłość to wolała nigdy nie kochać.
Hania była bardzo skromną dziewczyną. Miała dwadzieścia sześć lat, ale mimo młodego wieku, nigdy nie pozwalała sobie na choć odrobinę szaleństwa. Była bardzo nieśmiała, a ta nieśmiałość nie ułatwiała jej życia. Hania jednak nie narzekała na nic, bo nie potrzebowała szaleństw, drogich ciuchów czy dobrej zabawy żeby czuć się szczęśliwą. Odkąd sięgała pamięcią, wychowywana w bardzo pobożnej rodzinie, wzrastała ze świadomością, że tylko miłość do Boga (jedyna, którą tak naprawdę akceptowała Hania) może dać prawdziwe szczęście. I właśnie tym kierowała się w swoim życiu. Wiedziała, że jest to ścieżka słuszna. Ścieżka, która doprowadzi ją do zbawienia i wiecznego szczęścia. Wierzyła w to calym sercem. Nie miała powodów żeby myśleć inaczej, wszak Bóg zawsze ją wysłuchał i zawsze sprawiał, że nawet największe kłopoty pękały jak bańka mydlana i można się było z nich co najwyżej śmiać. Hania odpłacała Bogu z nawiązką za wszystko to czego od Niego doświadczała. Codzienna, szczera modlitwa była tylko jednym z drobnych elementów tego oddania Najwyzszemu. Do tego dochodziła comiesięczna spowiedź, a także bardzo częste wizyty w kościele. Bo tak naprawdę to kościół był jej najważniejszym światem, dużo ważniejszym od tego zakładu rozbrzmiewającego mechaniczną muzyką. Teraz jednak była tutaj, w zakładzie. Zakładzie, na którego ścianie wisiał duży zegar na którym pracownicy mogli sprawdzać upływ czasu. Czasu, który wszystkim oprócz Hani, zdawał się tu ciągnąć w nieskończoność. Hania spojrzała na zegar i tylko jej wrodzona płochliwość i skrytość powstrzymała cichutki okrzyk, który uwiązł jej w gardle. Była za pięć minut trzynasta, a to oznaczało, że za chwilę przy jednej z maszyn, miał pojawić się Robert.
Hania sama nie wiedziała co się z nią od pewnego czasu działo. Odkąd Robert zaczął pracować w jej zakładzie, Hania zaskakiwała sama siebie coraz częściej. Nie były to jakieś rewolucyjne zmiany w jej zachowaniu, niemniej jednak zauważalne na tyle żeby zacząć się nad nimi zastanawiać. Ot na przykład teraz. Widząc dochodzącą godzinę trzynastą, Hania odruchowo poprawiła swój skromny fartuszek z ogromnym logo zakładu na wysokości piersi, a chwilę potem przejechała kantem dłoni po swoich włosach, nadając im dużo większy ład niż jeszcze chwilę wcześniej. Niesforny kosmyk upchnęła palcem w szarej chustce zawiązanej na supeł pod brodą i spoglądając ukradkiem na zegar, zatopiła się w myślach o Robercie. Nigdy wcześniej nie myślała tak dużo o żadnym innym mężczyźnie. Ba, nie przypominała sobie żeby w ogóle jej myśli kierowały się w stronę jakiegokolwiek mężczyzny. Jednak Robert wydawał się być zupełnie inny od wszystkich mężczyzn, których znała. Nie było ich co prawda wielu, ale braki w wiedzy na ten temat uzupełniała oglądając w wolnych chwilach telewizję. Nie miała dobrego zdania o facetach, o nie. Według Hani byli to zwykli dranie, którym zależało tylko na sobie, a wartości, które dla Hani były nadrzędne, oni mieli całkiem za nic. Z początku to samo myślała o Robercie, ale obserwując go ukradkiem od kilku tygodni, nabierała przekonania, że jednak się myli. Za dużo rzeczy wskazywało na to, że Robert nie jest zwyczajnym mężczyzną.
***
Zjawił się punktualnie. Dziś zaczynał pracę o dość nietypowej porze, ale dla Hani nie miało to żadnego znaczenia. Lubiła te momenty, gdy pojawiał się, mijał jej stanowisko, uśmiechał się do niej i podchodził na wyznaczone mu miejsce zaczynając pracę. Hania dobrze wiedziała, że uśmiech, którym ją obdarzał, był absolutnie tym samym uśmiechem, który otrzymywały inne pracownice zakładu, ale nie czuła żadnej zazdrości. Słowa „zazdrość” nie było w języku Hani. Lubiła, gdy się do niej uśmiechał. Sama nie wiedziała dlaczego, ale przez chwilę czuła się absolutnie kimś najważniejszym na świecie. Uczucie to potęgowało się, gdy do jej nozdrzy od czasu do czasu dolatywał delikatny zapach jego wody kolońskiej. Czuła wtedy taki dziwny skurcz na wysokości swojego brzuszka, którego to skurczu nigdy wcześniej nie czuła. Hania wiedziała dobrze, że nie była to miłość, ale nie potrafiła nazwać tego uczucia, które sprawiało, że momentami czuła się zupełnie bezsilna.
Dobrze wiedziała, że Robert nie zwróci na nią uwagi, ale lubiła sobie myśleć, że choć trochę ją lubi. Wiedziała, że zawsze skromnie ubrana, ukryta pod chustką i za dużymi okularami nie przyciąga wzroku mężczyzn, ale nie robiła nic żeby było inaczej. Taka była Hania i dla niej było to całkiem naturalne, że choć w głębi duszy pragnęła, aby ją zauważył, może nawet zaczął adorować, to nie miała zamiaru nic zmieniać w sobie. Wiedziała, że prawdziwa miłość znajdzie ją właśnie taką jaką jest. Nie przeszkadzało jej to jednak myśleć, że Robert, choć nie zamienił z nią do tej pory ani jednego słowa, lubi ją bardziej niż inne pracownice zakładu. Wstydziła się tego uczucia podczas swoich wieczornych rozmów z Bogiem, ale jak do tej pory On nie dawał jej żadnego znaku, że nie podoba Mu się to, co dzieje się w jej sercu. Hania zresztą nie miała się czego wstydzić, ani czego ukrywać przed Bogiem. Była czysta jak górski potok, a na myśl o fizycznym grzechu gotowała się cała i odrzucała od siebie natychmiast takie myśli. Od dawna wiedziała, że choć nie było to modne, to odda swoje ciało tylko mężczyźnie, którego pokocha i który ja poślubi. „Nie było to modne” – zawstydziła się tych słów. Brzmiały tak niepoważnie i niemądrze. Czymże była moda wobec grzechu? Czymś tak mało ważnym jak przedwczorajszy śnieg.
Nie przestawała myśleć o Robercie. Skupiona nad swoją pracą, pozwalała sobie na tą odrobinę przyjemności jaką były myśli o mężczyźnie, który w tej chwili stał dziesięć metrów dalej odwrócony do niej plecami i pochylony nad maszyną. To była kolejna zmiana jaką w sobie zauważyła odkąd poznała Roberta – nigdy wcześniej nie przyszłoby jej do głowy, że myślenie o mężczyźnie sprawi jej taką przyjemność. Usprawiedliwiała się tym, że Robert według jej przekonania nie był zwyczajnym facetem jakich tysiące. Każdy jego ruch, każde jego zachowanie wskazywalo na to, że jest inny. Lepszy. Często widziała jak spod jego rozpiętej koszuli połyskiwał złoty łańcuszek z medalikiem w kształcie malutkiego krzyżyka. Robert nigdy się z nim nie obnosił, ale czasem w ferworze pracy, ten błyszczący złoty krzyżyk bez wiedzy swojego właściciela kołysał się nad rozpiętymi guzikami koszuli. Hania, choć wstydziła się tego, czasem patrzyła dalej niż na krzyżyk, widząc jego prężącę się pod koszulą mięśnie. Robert był opalony, a kłębiące się włosy na jego torsie sprawiały, że Hania bardziej niż zwykle wstydziła się swoich myśli. Teraz jednak koszula Roberta zapięta była pod samą szyję, a zresztą i tak byli odwróceni do siebie plecami. Mimo tego Hania dobrze wiedziała, że tak właśnie jest i że złoty krzyżyk ukryty jest teraz przed oczami wszystkich. Czuła to podświadomie i sama nie wiedziała jak to jest, że zawsze wyczuwała, że koszula Roberta jest rozpięta i warto rzucić w jego stronę okiem.
Złoty łańcuszek z krzyżykiem nie był jedyną rzeczą, która wyróżniała Roberta. Hania dawno temu już zauważyła, że zawsze zaczynał i kończył pracę od przeżegnania się. Było to tak niezwykłe, że nie mogła tego nie zauważyć, a zarazem tak naturalne, że nie rzuciło jej się to w oczy od razu. To właśnie była najważniejsza cecha, którą podziwiała u Roberta – nic nie robił na pokaz. W każdym jego ruchu było widoczne, że jest to dla niego tak naturalne jak oddychanie. Nigdy nie widziała w jego oczach tego zawahania czy wstydu, który towarzyszył innym ludziom, gdy musieli się przeżegnać w miejscu publicznym. U Roberta tego nie było. Nawet wtedy, gdy zauważyła go, gdy w przerwie siedział samotnie przy stoliku i zagłębiał się w lekturze Pisma Świętego. Pamiętała dobrze swój szok, jaki wywołał u niej widok Biblii trzymanej przez Roberta. Nigdy wcześniej nie spotkała się z czymś takim wśród „normalnych” ludzi. A jednak Robert i ładnie oprawiona Biblia stanowiły idealną całość. Całość, która była ucieleśnieniem ukrytych jeszcze tak niedawno pragnień Hani.
Podziel się tym artykułem: