(NIE zaczynać czytać od tej notki! To druga część opowiadanka, które nie zmieściło się w jedną notkę, bo było za długie. Czytanie uprasza się rozpocząć od notki następnej!)
Ciepła dłoń, którą poczuła na swoim karku, sprawiła, że ugięły się pod nią kolana. Delikatny dotyk, który zdawał się przenikać przez materiał fartuszka spowodował falę gorąca, którą oblało się całe jej ciało. Uczucie, którego do tej pory nie zaznała obezwładniło ją na ułamek sekundy, ale po chwili opanowała się i już miała coś powiedzieć, gdy poczuła na swoich wargach drugą dłoń, której palce muskały jej usta w niemym geście milczenia. Hania odwróciła się i ogarnęła spojrzeniem dużą halę zakładu. Jak to możliwe, że nie było tu nikogo? Nie umiała tego wytłumaczyć, podobnie jak i huczącej w jej głowie myśli o Robercie, który właśnie stał za nią i trzymał dłonie na jej ramieniu i ustach. Odwróciła się w jego stronę, a on reagując na pytanie malujące się w jej oczach, uśmiechnął się tylko i ponownie pokazał znak milczenia, tym razem na swoich ustach. Hania była całkiem posłuszna zmagając się z natłokiem myśli i uczuć, których nigdy wcześniej nie znała. Bitwa jaka rozgrywała się w jej głowie najwyraźniej widoczna była na jej twarzy, gdyż Robert delikatnie musnął palcami po jej policzku i ją pogłaskał. Serce Hani zaczęło uderzać w oszałamiającym rytmie. Zmrużyła oczy i zaczęła głośniej oddychać. Było jej tak gorąco. Strasznie gorąco. Tak gorąco jak jeszcze nigdy dotąd. Robert wolnym ruchem zaczął rozwiązywać supeł chustki, który wciąż tkwił na swoim miejscu pod brodą Hani. Rozwiązując go, roztarł kroplę potu, która spływała od linii włosów w kierunku szyi Hani. Następna kropla spłynęła bez przeszkód pod jej fartuszek. Robert uwolnił ją od chustki i więcej niesfornych kosmyków jej włosów mogło bezkarnie rozpierzchnąć się po całej twarzy dziewczyny. Teraz przyszła kolej na okulary, które zdjął z niej zdecydowanym, ale delikatnym ruchem i odłożył na blat pracującej maszyny. Ujął w dłonie jej twarz i pocałował ją w policzek. Hania przestała nad sobą panować. Dała obezwładnić się temu rozkosznemu gorącu, które wciąż zalewało jej ciało. Wyraźnie czuła jak krople potu spływają jej po plecach w kierunku tyłeczka. Nie myślała, że to może być tak cudowne uczucie. Postanowila z nim nie walczyć. Nie tyle zresztą ona, co jej szalejące z podniecenia ciało. Chciała odwzajemnić pocałunek, ale usłyszała tylko swoje głuche cmoknięcie na wysokości jego policzka. Robert uśmiechnął się, najsłodszym uśmiechem jaki w życiu widziała, i przylgnął swoimi ustami do jej ust. Zaczął ją całować. Hania nigdy wcześniej nie całowała się z nikim, ale nie odsunęła swoich ust. Nie miała czasu na myślenie jak się to robi, po prostu zaufała swojej intuicji. Nigdy tak cudownie się nie czuła jak teraz. Nie sądziła, że pocałunek może być tak cudowny. Wpiła się w jego usta bez reszty. Całe jej podniecenie, to szalone bicie serca i ogień, którym płonęło jej ciało włożyła w ten pocałunek, od którego zdawały się sypać iskry z ich warg. Nie przestawali się całować, gdy poczuła jego dłonie wsuwające się pod jej spódniczkę. Nie miała siły protestować. Nie chciała protestować. Całowała jego usta i pragnęła, aby poszli dalej, bardziej niż czegokolwiek do tej pory na całym świecie. Robert czuł to bezbłednie, tak samo jak ona czuła jego gorące dłonie na swoich udach. Przywarła do niego całym ciałem, a po chwili poczuła w sobie coś twardego. Coś twardego było w jej wnętrzu, a ona czuła, że nie ma wspanialszego uczucia od tego, które teraz dane jej było czuć. Każdym milimetrem jej ciała wciąż ukrytego niemal całkiem pod ubraniem. Ciała po którym spływały teraz całe potoki potu, którym uzewnętrzniało się jej podniecenie. Nie czuła żadnego bólu. Wręcz przeciwnie. Czuła się idealnie. Była jednością z Robertem i już wiedziała, że to jest to, czego przez całe życie szukała, ale bała się do tego przyznać. Prawdziwa miłość, która nie dba o nic i nie oczekuje niczego. Nie wiedziała skąd brała się ta myśl, ale wiedziała, że jest prawdziwa i szczera. Robert wziął ją na ręce, a ona oplotła go nogami. Nie zastanawiała się nad tym co robi, pozwoliła działać instynktowi. Spojrzała na jego twarz i widziała, że on pragnął właśnie tego. Żeby Hania oplotła go swoimi nogami. Hania wtuliła się w niego otaczając jego szyję ramionami, a on wciąż wsuwał w nią i wysuwał to coś twardego, co sprawiało, że czuła się bliższa niebu. Przytuliła głowę do jego głowy i nagle, bez ostrzeżenia poczuła coś, od czego każdy mięsień jej ciała, każda komórka krzyknęła sprawiając równocześnie, że nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Dopiero po kilkunastu sekundach wróciła jej zdolność do samodzielnego myślenia, a pierwszą myślą jaka przeszła przez jej głowę było to, że Robert faktycznie nie był zwyczajnym mężczyzną.
***
Ubrany na biało mężczyzna z długą, siwą brodą zdecydowanie nie pasował do tego miejsca. Trzymał w dłoniach krawędzie swojej długiej szaty, chcąc ochronić ją przed zabrudzeniem od pokrytej węglem podłogi tego dziwnego miejsca. Białe skarpetki jakie miał na nogach były już całkiem szare od kurzu. Zewsząd słychać było krzyki, a stojące przy ścianach beczki ze smołą co chwila wybuchały żywym ogniem.
Mężczyzna zatrzymał się przed czarnymi jak smoła drzwiami i zastukał cichutko nie chcąc ubrudzić swojej dłoni, co udało się z marnym skutkiem. Pocierając poczerniałe kostki ze złością i zirytowaniem zorientował się, że i tak będzie musiał zastukać jeszcze raz. Głośniej żeby było go słychać. Zastukał jeszcze raz, tym razem mocno i zdecydowanie.
– Wlazł! – Usłyszał donośny glos, a po sekundzie drzwi same się otworzyły. Mężczyzna wszedł do środka, a drzwi niczym na magicznej sprężynie zamknęły się za nim ze sporym hukiem. W pokoju do którego wszedł było całkiem jasno od buchającego zewsząd ognia. Pokój umeblowany był nad wyraz skromnie: czarne biurko, czarne krzesła, czarna szafa na dokumenty i właściwie to było wszystko. Na jednym z krzeseł siedziało czarne stworzenie nawet przypominające człowieka, gdyby nie wystające z jego głowy rogi. Stworzenie trzymało nogi na blacie biurka i mężczyzna zauważył, że zamiast stóp stworzenie owo miało kopyta.
– A witam pana, panie Bóg! – Ucieszył się na widok mężczyzny Szatan. – Szybkoś się pan uwinął!
– Wolałbym mieć już wszystko za sobą – odparł zgodnie z prawdą Pan Bóg.
– Nie tak szybko panie Bóg! Nie tak szybko! Jeszcze miesiąc cha cha. Jeszcze miesiąc!
– M I E S I Ą C ? ! ? !
– No miesiąc, miesiąc. Chyba taka była umowa, co?
– No ten, tego…
– Ale, ale, panie Bóg. No i po co się jąkać, po co się jąkać? Sam se pan, panie Bóg wybrał tę duszyczkę. Pamiętam jak dziś jak mówiłem: „Bez pośpiechu panie Bóg, bez pośpiechu! Wybierz se pan taką duszyczkę żeby potem nie było jak zwykle na mnie”. Nie tak było.
– No tak, tak.
– No właśnie. Więc ja się pana, panie Bóg pytam. Zakład był?
– No był.
– Wybrana duszyczka miała być uwiedziona?
– No miała.
– Bez słowa miała być sirotka uwiedziona, hę?
– No bez słowa.
– I jaka była umowa, hę? Jak wygra pan Szatan, to się zamienia z panem, panie Bóg na miesiąc miejscem zamieszkania, tia?
– Aha.
– No więc nie mam więcej pytań. Pan patrzy panie Bóg tutaj. – Szatan wskazał ruchem głowy biurko. – Tu są takie pśtyczki, widzi pan, panie Bóg, hę?
Bóg pokiwał głową.
– No i pan patrzy. Ten pśtyczek wyłącza na noc instalację gazową w całym Piekle.
Bóg spojrzał na Szatana pytającym wzrokiem.
– Takie czasy psia jego mać. Nawet na grzesznikach trza oszczędzać. A tfuuuu! – Splunął przeciągle Szatan. – Kiedyś to tu było Piekło. A teraz. Daj pan spokój… No, ale. Ten drugi pśtyczek… a zresztą, sam się pan pobaw, tu nic nie można zepsuć. A nawet jeśli, to kto się weźmie i poskarży? No kto? Buachachacha. Pan se tu siędzie Panie Bóg, a ja zmykam na miesiąc w niebiesie. Pora na zmiany cha cha cha – roześmiał się Szatan, a Bóg ze zrezygnowaniem machnął ręką.
Szatan wstał i ruszył w kierunku drzwi. Mijając Pana Boga zatrzymał się na chwilę.
– Coś pan, panie Bóg taki smętny, hę? Nie smuć się pan. Miesiąc zleci jak z bicza strzelył buachachacha. Na pocieszenie panu powiem, że łatwo nie było.
– Taaa.
– Daj pan spokój, panie Bóg. Daj pan spokój. Dwa miesiące na ziemi w tym za ciasnym przebraniu to nie przelewki. I jeszcze ten łańcuszek mnie jak cholera palył! No, ale warto było do diabła! Warto było! To jak? Masz pan, panie Bóg jeszcze jakieś pytania zanim pójdę ubrudzić chmurki tak, że ich nawet Ariel nie dopierze?
– Czemu Robert?
– He he. Jak pragnę zdrowia długom nad tym myślał, łoj długo. No i to było tak. Pacz pan! Robert. Bob. Belzebob. Belzebub! Ha! Sprytnie nie?
– Aha – pokiwał ze zrozumieniem Bóg, a po chwili został w tym przygnębiającym miejscu całkiem sam, słysząc jeszcze z oddali przez zamknięte drzwi pokoju, rechoczący śmiech Szatana.
Podziel się tym artykułem: