Patrzę jednym okiem na „Śpiewające fortepiany”, program znośny, gdy są jacyś fajowi goście i jak nie ma za dużo Rudiego Schuberta, którego jednak niestety jest za dużo, przez co program rzadko znośny jest. No i tak patrzę i widzę jakieś dwie nieznane mi kobitki, oraz dwóch panów, których niby z widzenia znam, ale nic więcej o nich ciekawego powiedzieć nie mogę. Panowie mruczą coś pod nosem, zamiast śpiewać za co pewnie wzięli pieniądze, a jak nie mruczą to nie znają słów, a kobitki ożywiają się tylko przy jakichś nieznanych utworach, standardowo-jazzowych (nie pasujących moim skromnym zdaniem do programu rozrywkowego), ewentualnie zapewne swoich piosenkach, których nikt poza nimi nie słucha. No, a w tle widownia jak zwykle rozbawiona i bujająca się w rytm muzyki to w prawo i w lewo.
Kurcze, nieźle muszą być wkurzeni ludzie na takiej widowni. Pewnie trzy dni szykują się do wyjścia do telewizji żeby zobaczyć w akcji ludzi, których znają tylko z ekranu telewizora. Założę się, że z wrażenia nie śpią całą noc przed nagraniem, a wszystkim znajomym chwalą się gdzie i po co idą. No i przychodzą do tego studia, a tu w programie występują cztery bliżej niezidentyfikowane osoby, równie dobrze prosto z ulicy zebrane. Ja bym się nieźle zdenerwował w każdym bądź razie. A tu jeszcze trzeba się uśmiechać i reagować na znaki gościa trzymającego w dłoniach tabliczki z napisami: „cisza”, „głośny śmiech”, „meksykańska fala” etc.
Tak to już jest na tym świecie – wszędzie kłody pod nogi.
Podziel się tym artykułem: