×

HITLER VS. DRACULA

Najpierw o Draculi, bo chyba krócej. Widziałem dzisiaj absolutnie najgorszego Draculę w historii kina. Może byli jacyś Draculowie, których nie widziałem (trochę ich było – samo IMDB pokazuje 695 tytułów z Draculą w tytule; choć połowę trzeba odliczyć, bo w niej Draculę zagrał jeden Christopher Lee), a byli gorsi, ale z tych Draculów, których widziałem, ten dzisiejszy Dracula był najbardziej beznadziejny. Wielką inaczej rolę zagrał walijski aktor Richard Roxburgh (w sumie aktor dość dobry, na przykład książe (czy jaki tam tytuł nosił) w cudownym „Moulin Rouge!”), a film, w którym dane mu było robić idiotę z siebie i z Draculi, to „Van Helsing”. Film w zasadzie nie taki ostatni jak się lubi tego typu pierdoły – w końcu naparzają się cały czas i w ogóle ten tego, a na wampira o imieniu Maryśka można przecież przymknąć oko. No tylko na tę karykaturę Draculi nie da rady nic przymknąć.

A potem dla odmiany zobaczyłem najlepszego Hitlera (oksymoron, wiem) jakiego dane mi było widzieć na ekranie (choć tak sobie myślę, że wielu ich nie widziałem, a na przykład ten w „Ostatniej krucjacie” nawet podobny nie był). Co prawda zobaczyłem go dzięki przypadkowi, bo miałem pewność, że za chwilę obejrzę niemiecki „Upadek”, a tu się zdziwiłem wybitnie, gdy zobaczyłem chłopaczka z „Love Actually” i jego ojca, który z dumą przedstawiał go w knajpie: „oto mój syn Adolf”, no ale przypadki nie od dzisiaj chodzą po ludziach więc narzekać co nie ma, bo w końcu był to dobry przypadek… Mój Boże! Cóż za długie zdanie!… No, ale do rzeczy. Hitlerem tym był Robert Carlyle, a filmem, w którym nadmiernie gestykulował i miał kijowego wąsika był „Hitler – The Rise of Evil” Christiana Duguay, reżysera znanego z tego, że wciska do swoich (skądinąd dobrych) filmów żonę. Wciska co prawda do epizodów, ale i tak należą się brawa dla żony, że się umiała ustawić. No, ale wiadomo, w końcu to Polka – Liliana Komorowska. No i właśnie ten carlyle’owski Hitler był Hitlerem idealnym. Przerażającym i porażającym. Specjaliści od castingu się spisali na medal. Charakteryzatorzy też. W ogóle cały film jest bardzo dobry, a opowiada o tym jak rodziło się zło, czyli o drodze na szczyt szczylowatego, ale obdarzonego ogromną charyzmą, Adolfa Hitlera. Cieszę się, że mam jeszcze przed sobą następne półtorej godziny seansu, który kto wie, może ciąg dalszy będzie miał po północy.

Oglądając „Hitlera” zastanawiałem się nad tym dlaczego nigdy nie lubiłem w szkole historii. No w podstawówce to mi było wszystko jedno, bo w końcu byłem prymusem, ale w liceum właśnie z historii przeżywałem najgorsze koszmary. Brrr. Co śmieszniejsze finalnie własnie historię zdawałem na maturze, ale zanim do tego doszło przeżyłem swoje. No, ale o tym to może w osobnej notce napiszę, a tu skończę tylko temat: jak można nie lubić historii? Nie wiem jak można jej nie lubić. Przecież taka historia jest jak najlepszy film akcji połączony z kinem gore. Co chwilę ktoś się strzela, a na heretyków wymyślają coraz to ciekawsze sposoby ich torturowania. Prawdą jest to, że jedyną dziedziną w jakiej człowiek doszedł do perfekcji jest zadawanie bólu innemu człowiekowi. No i właśnie o tym jest z grubsza historia, a to bardzo, bardzo ciekawe. Wciąż więc nie wiem jak można jej nie lubić, ale wiem po sobie, że można. Pytanie pozostawię więc bez odpowiedzi, a swoją zadumę skontempluję sobie jeszcze później jak będę zgrywał oko z poduszką.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004