Wyst.: jakaś Greczynka (Nia Vardalos?), John Corbett
Reż.: nie pamiętam
Ocena: 2+(6)
Główna bohaterka filmu jest Greczynką i jak przystało na każdą po(rz/ż)ądną (alkoholowa zaćma ortograficzna 🙂 ) Greczynkę jej głównym celem w życiu jest znalezienie sobie kulturalnego kawalera, oczywiście Greka i wyjście za niego za mąż. Przynajmniej tak twierdzi jej ojciec, zatwardziały Grek. Ona zdaje się mieć inny pogląd na tą sprawę. Inna też sprawa, że nie jest zbytnio urodziwa. Postanawia jednak wziąć się w garść i mimo sprzeciwu ojca iść na studia poprawiając przy tym na swoją korzyść co nieco w swoim wyglądzie. W miarę możliwości of koz. A potem poznaje kulturalnego kawalera i zakochuje się w nim ze wzajemnością. Kłopot w tym, że szanowny pan kawaler nie jest Grekiem.
Liiitościiii. Co za nudziarstwo. Nie mam bladego pojęcia co ludzie widzą w tym filmie, a chyba coś widzą, skoro swego czasu zarobił swoje zwracając chyba nawet kilka razy koszty produkcji. Dodatkowo o ile mnie pamięc nie myli to coś startowało do Oscara w kategorii „najlepszy scenariusz”. Brrr.
Ja lubię takie filmy, bardzo lubię, ale to było po prostu nudne. Jedyne co mi się w nim podobało to początek, a konkretnie fajna grecka muzyczka. Potem było coraz gorzej, coraz gorzej, coraz gorzej… dziw bierze, że nie zasnąłem (stąd wyższa ocena niż dla „Bezsenności”). Naprawdę miałem szczerą nadzieję, że ta nuda to tylko chwilowa jest i za chwilę już wszystko będzie OK, ale do samego końca nie było OK. Nie polecam. Lepiej po raz setny obejrzeć jakiś film z Meg Ryan.
A John Corbett spokojnie mógłby dostać Oscara w kategorii „największa filmowa sierota roku”. Brrr.
Podziel się tym artykułem: