Nie jestem fanem serii Piła. Do kina na film Piła: Dziedzictwo wybrałem się z ciekawości i trochę z kronikarskiego obowiązku. Widziałem po zwiastunie, że nie ma się co spodziewać cudów, no ale mimo wszystko – siedem lat oddechu od ostatniego filmu mogło sprawić, że w najnowszej odsłonie znalazło się coś ciekawego i innego od odwalanych poprzednio co roku na jedno kopyto kolejnych odcinków. Recenzja filmu Piła: Dziedzictwo.
O czym jest film Piła: Dziedzictwo
Uciekający przed policją bandzior zostaje zagoniony w kozi róg na dachu jednego z budynków. W łapie trzyma jakieś urządzenie i krzyczy, że chce rozmawiać z detektywem Halloranem. Elegancik Halloran (Callum Keith Rennie) podjeżdża chwilę później swoim muscle carem i wypytuje bandziora co i jak. Jednocześnie każe krawężnikom celować w jego dłoń ściskającą urządzonko. Oprych twierdzi, że albo on albo ktoś tam i że zaczyna się gra. Uruchamia urządzenie – padają strzały. Większość w dłoń, jeden w brzuch. Nieprzytomny bandzior trafia do szpitala, a Halloran jest niezadowolony. Jeszcze bardziej niezadowoleni są ludzie, którzy budzą się w tajemniczym pomieszczeniu. Na głowach mają metalowe kubły, u szyi łańcuchy przytwierdzone do ściany upstrzonej piłami mechanicznymi. Z głośnika słyszą, że muszą ofiarować swoją krew, wtedy zostaną uwolnieni. Ciach, łańcuchy ciągną ich w stronę śmierci. Pierwsza ogarnia się Anna (Laura Vandervoort), a niewielkie skaleczenie unieruchamia jej piły. Carly (Brittany Allen) idzie jej śladem, potem dwóch facetów – trzeci nie ma tyle szczęścia. TRRRACH. Wkrótce jego ciało zostaje znalezione w parku. Denat trafia na stół sekcyjny do Logana Nelsona (Matt Passmore) i Eleanor Bonneville (Hannah Emily Anderson), którzy zdejmują z koleżki wiadro. Okazuje się, że nie ma połowy twarzy, a w szyi ukryty pendrive. Na pendrive’ie zaś nagrany głos Pana Układanki Johna Kramera (Tobin Bell). Gra się rozpoczęła, pozostało w niej czterech zawodników, którzy za chwilę staną przed kolejnym krwawym testem. Tymczasem detektyw Halloran nie wierzy w to, że Kramer wstał z martwych. Razem z detektywem Keithem Huntem (Clé Bennett) podejrzewa raczej jego naśladowców urzędujących na tajnym forum fanów ukrytym w czeluściach Darknetu.
Recenzja filmu Piła: Dziedzictwo
Nikogo chyba nie zaskoczył powrót jednej z najbardziej dochodowych franczyzy w historii kina. Co prawda siódma jej odsłona miała być tą naprawdę-naprawdę ostatnią, ale w Hollywood nie rozumieją słowa koniec i po odczekaniu stosownego okresu stwierdzili, że to, czego potrzeba światu to ósma część Piły. Co ciekawe, zadania jej stworzenia nie powierzono autorom poprzednich odcinków, a scenariusz do filmu Piła: Dziedzictwo napisali panowie m.in. od dwóch Piranii: Pete Goldfinger i Josh Stolberg. Za kamerą zaś stanęli bracia Spierig, którzy dawno, dawno temu wypłynęli nakręconym za bilon horrorem Undead aka Zombie z Berkeley. Wszystko to dawało nadzieję na to, że do serii wedrze się choć odrobina świeżości i nowego spojrzenia na całą historię.
Nadzieja prysnęła w zasadzie już po pierwszym zwiastunie, a film potwierdził wnioski nasuwające się po obejrzeniu trailera: w ósmej Pile jak na Zachodzie bądź u trenera Smudy: bez zmian.
Piła: Dziedzictwo w zasadzie niczym nie różni się od poprzednich części. Więcej, pozbierano tu do kupy co ciekawsze pomysły z poprzedników i poskładano je w jeden film. Może zmylić fakt, że w filmie właściwie nie powracają żadni wcześniejsi bohaterowie zarówno pod postacią fizyczną jak i w, yyy, postaci dygresji, ale nie zmienia to faktu, że Piła: Dziedzictwo kręci się wokół tego samego, co wcześniej. Kilkoro ludzi z grzeszkami na sumieniu, skomplikowane jigsawowe konstrukcje z pił i strzykawek, kolejne odcinanie hłe hłe uczestników krwawej gry i policja, która jak po sznurku robi wszystko to, czego zapragnął morderca. A na koniec następuje twist, który byłby porządny, gdyby nie fakt, że też ukradziony z jednej z poprzednich części. Jak wszystko tutaj. Nie ma niestety żadnej zabawy serią, choćby małego mrugnięcia okiem – wszystko jest na śmiertelnie poważnie. Jakikolwiek humor jest tu więc jedynie niezamierzony. Mnie np. bardzo rozbawiło, że początkowy oprych został wprowadzony przez lekarzy w śpiączkę farmakologiczną z kulą w brzuchu.
Widziałem, że sporo osób narzeka na to, że nie powrócili Gordon czy Hoffman, ale jak dla mnie to akurat plus filmu Piła: Dziedzictwo. Patrząc szerzej na całą historię nie ma to większego sensu, ale co tam. Ważniejsze dla mnie jest to, że do oglądania filmu Piła: Dziedzictwo nie jest potrzebna znajomość poprzednich części. A to zawsze mnie męczyło w przypadku czwórki, piątki itd. Nigdy nie pamiętałem, co działo się przed rokiem, więc jak miałem się nimi emocjonować? Tutaj odpada ten problem i to akurat jest fajne.
Sam film Piła: Dziedzictwo też w zasadzie byłby fajny, gdyby nie to, że wszystko już było w poprzednich siedmiu częściach. Ósemka nie egzystuje w próżni bez nich, ale też wspomina o nich tylko wtedy, gdy jest to niezbędnie potrzebne. A potrzebne jest rzadko. Większość ósemki to krwawe zadania i napięcie wynikające z zastanawiania się nad tym czy drut utnie bohaterowi nogę czy jej nie utnie. Dla zainteresowanych sadystów mam jednak złą wiadomość: Piła: Dziedzictwo nie jest filmem makabrycznym. Owszem, dużo tu krwawych widoczków, ale większość w zasadzie pokazana jest post mortem. Rzadko kiedy widać więc na własne oczy dokonywanie poszczególnych makabrycznych czynów, jedynie ich skutek.
Nie powiem, żebym się wielce nudził i nawet miałem dać Szóstkę. Potem jednak pomyślałem, że taki filmowy recykling jest dla kina groźny i powinno się mu głośno sprzeciwiać. Jeśli nie, za chwilę będziemy oglądać jedynie filmy, które już kiedyś były. A już teraz jest ich wystarczająco dużo.
(2311)
Ocena Końcowa
5
wg Q-skali
Podsumowanie : Kilka lat po śmierci Pana Układanki rozpoczyna się kolejna makabryczna gra, której stawką życie pięciorga osób. Plusem to, że nie trzeba znać poprzednich części. Minusem pozbawiona oryginalności kompilacja motywów i pomysłów z poprzednich części.
Podziel się tym artykułem: