Napisałem w czwartkowym Poszedłbymie, że Doktor Strange ze stajni Marvela pachnie mi mega kupą – zresztą pisałem tak od momentu obejrzenia pierwszego zwiastuna – więc jestem mu winien przynajmniej recenzję. W końcu nie okazał się mega kupą. Wręcz przeciwnie. Recenzja filmu Doktor Strange.
O czym jest Doktor Strange
Doktor Stephen Strange to ceniony neurochirurg, który swoimi nieprzeciętnymi umiejętnościami zyskał sławę, uznanie i pieniądze. Większe od tych umiejętności jest tylko jego ego – Strange to zarozumiały bufon, który nie przyjmuje do wiadomości, że coś miałoby pójść inaczej niż sobie to zaplanował. Los ma jednak dla niego przykrą niespodziankę. W wyniku wypadku samochodowego dłonie Strange’a ulegają nieodwracalnym zmianom, którym nie jest w stanie zaradzić żadna, najdroższa nawet, operacja. Chirurgom cudem udaje się poskładać dłonie Strange’a, ale doktor może zapomnieć o tym, że kiedykolwiek wróci na salę operacyjną. Mimo to – nie zapomina i miota się w poszukiwaniu remedium. To wydaje się na wyciągnięcie dłoni (hłe hłe) wraz z odnalezieniem pacjenta, który wrócił do pełnej sprawności po przerwaniu rdzenia kręgowego. Ten wysyła Strange’a do Katmandu do tajemniczego Kamar-Taj, miejsca, w którym go uzdrowiono. Doctor Strange nie zamierza dłużej czekać, wybiera się do Nepalu, gdzie czeka go srogie zdziwienie. Jakieś pierdy o alternatywnych multiwersach, duchowym odrodzeniu i świecie metafizycznym miałyby go uzdrowić?
Recenzja filmu Doctor Strange
Odpowiedź na pytanie: dlaczego Doctor Strange jest udanym, a nawet bardzo udanym filmem? jest dla mnie zupełnie prosta. Nie wiem czy będzie też działać dla Was, ale dla mnie działa w 100%. Idąc na film Doctor Strange do kina – miałem nie iść, ale przekonały mnie opinie mówiące o tym, że warto go zobaczyć w IMAX-ie i tam też poszedłem – spodziewałem się jakichś pierdół o czarodziejach, robienia iskrzących kółek w powietrzu, przekonywania, że istnieją światy równoległe i przede wszystkim tam trwa walka o ludzkość w ogóle i pojedynczych ludzi w szczególe. Czyli takiego abrakadabra dla dorosłych, ale nie za bardzo dorosłych, żeby zachowane zostało PG-13. A co dostałem? Dostałem dokładnie to, czego się spodziewałem, tyle że podane w taki sposób, że zupełnie te czary-mary nie przeszkadzały, a wręcz przeciwnie, stanowiły miłą odmianę od typowych superbohaterskich filmów typu: jest fizyczne zagrożenie, zwalczmy je fizycznym remedium w postaci panteonu gości z fizyczną mocą. Czyżby to był ten czas, kiedy powinienem się w końcu przeprosić z Harrym Potterem i obejrzeć choć jeden film o jego przygodach?
Zaskakujące, że choć Doctor Strange nie jest filmem nieustającej akcji i sporo w nim metafizycznego gadania, to jednak udało mu się pozostać filmem wartkim, który szybko mknie do przodu i bez zbędnych pierdół dociera do celu. Największa w tym zasługa wszechobecnego humoru, który rozładowuje wszelkie mistyczne dyskusje, ale też chyba trochę czasu trwania filmu, który jest zaskakująco krótki. Patrzę teraz na IMDb i niby widzę 115 minut, ale mocno w te 115 minut wątpię. Mój seans zaczął się o 19:00, skończył z pięć minut po 21:00, a nie sądzę, że reklamy trwały tylko 10 minut. Co mieli do opowiedzenia – opowiedzieli nie wdając się w zbędne przedłużanie. Za to brawo. Choć to oczywiście ledwie początek tej opowieści, w której chwilę po tym jak tytułowy Doctor Strange zdążył dojrzeć do bycia zapowiadanym przed filmem wielkim czarodziejem, pojawiły się napisy końcowe.
Bo to film o dojrzewaniu doktora Strange’a do bycia doktorem Strange’em i właściwie tylko o tym. Do powodzenia takiej historii bez dwóch zdań przyłożył się Benedict Cumberbatch, który z rolą poradził sobie znakomicie i to już kolejny występ, który może sobie zaznaczyć po stronie zysków. Zupełnie nie sposób porównywać do niego Madsa Mikkelsena, który dołożył swoją cegiełkę do tego, o czym piszę tu od dawna – superbohaterskim filmom brakuje dobrych czarnych charakterów. Postać Mikkelsena trudno uznać za dobry czarny charakter (mimo niepotrzebnej, czarnej charakteryzacji oczu) i jest tu jedynie dlatego, że być musi. Doctor Strange bez niego nie dojrzeje przecież i nie stanie się tym, kim ma być. Nie wspominam natomiast o Tildzie Swinton, Rachel McAdams i Chiwetelu Ejioforze, bo uważam, że zrobili swoje i już. A wspomnę w zamian o Scott’cie Adkinsie, który, kurczę, mógłby w końcu dostać w mainstreamie jakąś rolę godną jego umiejętności. Przebija się i przebić nie może.
Tak chwalona realizacja rzeczywiście zasługuje na seans w IMAX-ie, choć skłamałbym, gdybym napisał, że byłem urzeczony i wbity fotel. Film Doctor Strange super się ogląda na wielkim ekranie – tak; w końcu 3D w produkcji Marvela rzeczywiście jest przydatne – tak; ale żadnego przełomu nie zauważyłem. Już bardziej nienaturalnie wyglądające postaci skaczące z transformowanego budynku na transformowany budynek. Gdyby je wyrzucić, efekt byłby lepszy. Pod wrażeniem naprawdę byłem tylko raz w trakcie sceny, w której bohaterowie walczą ze sobą, podczas gdy wydarzenia w Hongkongu przewijają się z powrotem.
No i jednak, mimo tych wszystkich pochwał, jest coś smutnego w tym, gdy finalnie najciekawszą postacią filmu okazuje się płaszcz :).
(2144)
PS. Zawsze w takich filmach zastanawia mnie, co czują poważni przecież aktorzy, gdy mają dialogi pełne jakichś dziwnych imion typu Dormammu i tym podobnych pierdół. Czy wizualizują sobie czek, gdy muszą wygłaszać je z pełną powagą i przekonaniem, że nie mówią o głupotach?
Czy jest dodatkowa scena po filmie Doctor Strange
PS2. Ostatnio zawsze na początku napisów końcowych sprawdzam w necie, czy będą jakieś after creditsy. Zwykle nie można tego tak prosto znaleźć. Więc może gdyby ktoś szukał, to znajdzie u mnie. Zatem. To Marvel, wiadomo, że jest scena po napisach. A właściwie to są dwie sceny po napisach – jedna w środku (weselsza, dotycząca dalszego rozwoju całego uniwersum), jedna na samym końcu (smutniejsza, dotycząca rozwoju odnogi uniwersum pod nazwą Doctor Strange).
O! Może opatentuję coś takiego jak after recenzja?
Czas na ocenę:
Ocena: 8
8
wg Q-skali
Podsumowanie: Okaleczony w wypadku neurochirurg w wyniku duchowego oczyszczenia jest na dobrej drodze do zostania potężnym czarodziejem. Czarodziejskie bzdury podane w tak wesoły, wartki i efektowny sposób to ja mogę oglądać.
Widziałe Dra i musze przyznać że wizualnie i efektowo naprawdę super. Tak mnie naszła refleksaja czekając na afterkreditsy nr 2 i widząc te tysiące nazwisk ludzi od efektów, że już wiem na co te miliony w superprodukcjach idą.
Mam jednak parę ale: jak dal mnie film za bardzo pędził – ma wrażenie, że za bardzo czasem po łebkach polecieli – najpierw sceptyczny, potem od razu 100 procent przekoanany do wszystkiego itp. niepotrzebnie ten środek tak skrócili.
badguy calkowicie do zapomnienia – jedyny plus to samo zakończenie walki w hong kongu.
i ostatnie choć to juz nie zarzut do filmu ale do techniki 3d – tu w pełni wykorzystana i robi wrażenie jak na avatarze – widać że kręcono od razu z myslą o 3d. Szkoda tylko że to wszystko takie ciemne i szarobure – jakbym oglądał na tablecie w dużym słońcu. Trudno obejrzę Blurayu w pełnym kolorze raz jeszcze.
Ale mimo wad to dobrze wydane pieniądze.
A powiedz, czy aby nie byłeś w Multikinie? Bo jeśli tak to tam 3D jest beznadziejne. Tylko Cinema City, jeśli chodzi o 3D.
A jeśli jednak w CC no to nie wiem, może kiepski operator :).
No multikino niestety. Dobrze wiedzieć na przyszłość. Jak już idę na 3d to wolę jednak cis widzieć;)
Czyli zagadka rozwiązana. Smutne, że mijają lata, a oni nic z tym kałowym 3D nie zrobili.