Niestety nie powtórzyła się sytuacja, jaka miałem nadzieję, że się powtórzy. Wcześniej wszyscy narzekali na Batman v Superman: Świt sprawiedliwości, a mnie się podobał, więc myślałem, że w przypadku Legionu samobójców będzie podobnie. Nie było, Legion samobójców nie podobał mi się również, podobnie do większości odbiorców, którzy nie zostawili na filmie suchej nitki. Recenzja filmu Legion samobójców.
O czym jest film Legion samobójców
Ziemia ma problem… Wróć, Ziemia nie ma żadnego problemu, ale na wypadek, gdyby kiedyś miała – lepiej dmuchać na zimne. Na świecie coraz więcej metaludzi, a jedynie szczęściu możemy zawdzięczać fakt, że Superman podziela nasze wartości. Gdyby bowiem nie podzielał, byłoby przesrane. I na wypadek tej przesraności pewna diaboliczna agentka Waller (Viola Davis), która zabija swoich siedzących za biurkiem podopiecznych bez zmrużenia oka, przedstawia jakimś wysoko postawionym urzędnikom plan obrony Gotham przed zagrożeniem. Jego sednem zwerbowanie grupy skazańców obdarzony nadzwyczajnymi mocami i uformowanie z nich ekipy, która miałaby wykonywać najtrudniejsze zadania i śmiertelne misje w zamian za skrócenie im wyroków. Agentka dostaje zielone światło i rusza do montowania ekipy pod dowództwem najlepszego komandosa ever, Ricka Flagga (Joel Kinnaman). W jej skład wchodzą m.in. Deadshot (Will Smith), zwariowana kochanka Jokera (Jared Leto) Harley Quinn (Margot Robbie), kapitan Boomerang (Jai Courtney), wiedźma Enchantress (Cara Delevingne) i jeszcze parę innych indywiduów, których wymienianie zajęłoby dłuższą chwilę. Tytułowi samobójcy niechętnie, ale postanawiają działać razem w misji, do której zostają przydzieleni na pierwszy ogień.
Recenzja filmu Legion samobójców
Legion samobójców cierpi na ten sam problem, co inne filmy, w których jest za dużo superbohaterów – jest w nim za dużo superbohaterów. Dobra, wiadomo, to antybohaterowie, ale dla dobra sprawy i nie mieszania w podstawowych gatunkach, przyjmijmy, że to kolejny film o komiksowych superbohaterach. W związku więc z tą mnogością superbohaterów, w filmie Legion samobójców nie ma czasu na to, żeby każdemu poświęcić odpowiednią jego ilość. Nie zrozumcie mnie źle, jestem ostatni do krzyczenia, że za mało o nich wiemy, a rys psychologiczny każdego nakreślony został jednym zdaniem, bo szczerze mówiąc mam w nosie rys psychologiczny bohatera komiksu. Ale wrzucanie ich do filmu tylko po to, żeby coś tam w danej chwili zrobili, też nie ma sensu. A tak to wygląda. Plątają się gdzieś bez celu w drugim tle do czasu aż nie przyjdzie ich moment, zrobią co mają zrobić, żeby pchnąć fabułę do przodu i wracają do plątania się byle gdzie. A niektórzy nawet i fabuły do przodu nie pchają jak na przykład Slipknot w śmiechowym epizodzie.
A jeśli już o którymś z bohaterów wiemy więcej, to i tak jest się czego przyczepić. Weźmy takiego Deadshota, który obok Harley jest tu kimś na miarę głównego bohatera. To płatny zabójca, który strasznie kocha swoją córkę, żyć bez niej nie może i płacze, że nie może się z nią spotykać, bo siedzi w kiciu, a ona tam tęskni i pewnie listy pisze. Dla Deadshota mam hinta: stary, przestań zabijać ludzi i zatrudnij się w OBI. Będziesz mógł widywać się z córką, ile chcesz, bo z tego, co widziałem to twój priorytet w życiu. W ogóle wstyd dla takiej ilości chłopaków, że dali się przyćmić Harley Quinn, która w filmie Legion samobójców jest najjaśniejszym elementem, czemu trudno się dziwić. Wszyscy przecież kochają niewinne dziewczynki na wysokim obcasie i z szortami odsłaniającymi tyłek. I z kitkami z włosów. Co z tego, że ta jest pieprznięta, to tylko dodaje jej uroku w scenach solo czy z Jokerem, którego jest tutaj niewiele i który akurat przypadł mi do gustu, choć nie wiem po co zmieniać tak drastycznie znany już wizerunek klauna.
Beznadziejni złoczyńcy, czyli problem kina superbohaterskiego
Innym problemem, na który cierpi Legion samobójców jest ten sam problem, na który w ogóle cierpią filmy o superbohaterach – beznadziejni złoczyńcy. Tych z Legionu można by właściwie przemilczeć, bo to cienkie, a na dodatek śmiechowe, bolki. Jeden animowany, drugi wije się jakby miał delirkę. Rzucają pod nogi superbohaterów kłody w postaci obowiązkowo ludziopodobnych czarnych stworów (obowiązkowo, bo takich w filmie PG-13 można bez strachu zabić; nie krwawią, a jak się im coś odetnie to wygląda niegroźnie, ot, coś tam odpadło, ale dzieci mogą takie oglądać), co wydłuża czas akcji, ale nie skutkuje jakimiś widowiskowymi nawalankami. Po prostu muszą być jakieś rozpierduchy, to są. Zero emocji czy ktoś przeżyje czy nie. Nie martwią się o to nawet sami bohaterowie filmu, czego dowód w dziwnej misji Scotta Eastwooda.
Legion samobójców był przekręcany, dokręcany, kombinowany, opóźniany, dopisywany itd., żeby być mniej nadętym na wzór innych dotychczasowych produkcji DC, a bardziej wesołym i rozrywkowym. Nie wyszło to za bardzo na dobre, bo zwyczajnie widać takie mizdrzenie się do widza i próbę bycia cool na siłę. Legion samobójców przypomina tego kogoś, co to z nim oglądasz film i cały czas ci się pyta: no i co? podoba ci się?; czemu się nie śmiejesz?; niezłe, co? Szczytem absurdu tego podejścia do filmu jest początek filmu, kiedy każdej ze scen towarzyszy podkład muzyczny w postaci wpadającej w ucho i znanej piosenki. Jakby mieli książkę z opisanym punkt po punkcie, co czyni scenę filmową fajną i nie zamierzali w żadnej ze scen pominąć żadnego z punktu. W efekcie Legion samobójców ma jedynie zabawniejsze momenty, ale nie sprawia to, że cały jest luźny.
I tak miotam się pomiędzy Szóstką, którą chcę wystawić, bo jednak rozpierducha i dużo się dzieje, a Piątką, na którą Legion Samobójców zasługuje. Bo ani nie zapewnił mi rozrywki, ani go nie zapamiętam, ani nie miał niczego, co by było choć ciut powyżej krajowej, ani nic. Ot kolejny wyrób filmowy nakręcony według klucza pod tytułem: to teraz modne.
(2122)
Czas na ocenę:
Ocena: 6
6
wg Q-skali
Podsumowanie: Grupa złoczyńców zostaje powołana do walki o pokój Gotham i całego świata za jednym zamachem. Za dużo tu wszystkiego, żeby mogło powstać coś więcej niż średnio rozrywkowy chaos.
Największą wadą „Legionu…” są jego trailery które obiecują całkiem inne kino niż otrzymujemy.
Z tym, że w Legionie w ogóle jest z pięć takich trailerów w postaci pojedynczych scen :). W ogóle doszedłem do wniosku graniczącego z Oczywistą Teorią, że łatwiej zrobić dobry zwiastun niż dobry film.
W filmie nie było sceny z piciem alkoholu z trailerów (chyba, że dostałem jakąś ocenzurowana wersję)