Napiszę Wam dzisiaj o bollywoodzkim Sanam Teri Kasam nie dlatego, że jestem wredny i po uśpieniu Waszej czujności serią wpisów o kinowych premierach perfidnie zaatakuję Bollywoodem. No może trochę. Głównie jednak napiszę o nim, bo to film zdaje się bez precedensu. Nie przypominam sobie bowiem takiej dawki dramatu w filmie z tak błahym zawiązaniem akcji jak tutaj. Dziewczyna chce wyjść za mąż. Koniec, nie dzieje się właściwie nic więcej. A jednak średnio co trzy minuty jesteśmy świadkami jakiegoś dramatu. A biorąc pod uwagę, że film trwa 150 minut… Recenzja filmu Sanam Teri Kasam.
O czym jest film Sanam Teri Kasam
Bohaterką Sanam Teri Kasam jest Saraswati Parthasarthy (przeurocza Mawra Hocane). Saru, bo tak zdrabnia się imię Saraswati, ma problem. Wszyscy mówią, ba, ona sama w to wierzy, że jest brzydka. No może nie aż tak radykalnie, ale wszyscy mają ją za starą ciotkę, choć nie ma nawet 20 lat. Klasycznie: pracuje w bibliotece, ciasno związuje włosy i nosi duże okulary. Ten typ urody, co to go magicznie odmieniali w Not Another Teen Movie. I nie trzeba się specjalnie wysilać, żeby domyślić się, że nikt nie chce się z nią ożenić. A to kłopot, bo jej ojciec – tradycjonalista – czeka na ślub Saru, by móc wydać za mąż młodszą córkę, która już ma narzeczonego i stan wolny siostry mocno ją wkurza stojąc naprzeciwko małżeńskiemu szczęściu hen za granicą.
Saru potajemnie podkochuje się w swoim szefie, ale że jest bez szans, to sprawę zeswatania z jakimś fajnym koleżką z dyplomami zostawia rodzicom. A ci, choć podsyłają jej kilku kandydatów, są bezsilni, bo żaden nie uważa Saru za dobrą partię, wychwalając przy okazji dużo brzydszą siostrę Saru. W końcu Saru postanawia wziąć się w garść i idzie po prośbie do sąsiada. Wytatuowanego kolegi z sześciopakiem, który 25 minut z początkowych 30 chodzi bez koszulki. I nie to, że po domu, ale wszędzie. Coś tam ma na sobie, ale ledwo to wiucha na wietrze. Sąsiad, niejaki Inder Parihar (Harshvardhan Rane) jest kryminalistą, który po latach wyszedł z więzienia. Ma jednak ten plus, że spotyka się z miejscową Mają Sablewską, specjalistką od zmiany wizerunku. Saru prosi Indera, by umówił ją ze swoją dziewczyną, by mogła dokonać swoich czarów. Jeśli się uda, będzie mogła trochę lepiej postarać się o względy szefa. Inder się zgadza, choć czuć pismo nosem, że Saru mu się podoba. Nie tylko nosem, już w pierwszej scenie filmu poznajemy Indera, który smutny stoi przy wielkim drzewie, na którym wyryte jest nazwisko Saru. Oraz data jej śmierci TADAM.WAV.
Recenzja filmu Sanam Teri Kasam
Trochę wpakowałem się w seans Sanam Teri Kasam, a właściwie to wpakowałem Aśka, która przez pół filmu ryczała, smarkała i miała mi za złe, że pokazuję jej takie rzeczy! Ale ja chciałem dobrze, wpisałem sobie w gugla, żeby mi podrzucił jakieś tytuły dobrych bollywoodzkich filmów 2016 i wśród thrillerów i innych sensacji wypluł mi właśnie to, co wyglądało na to, czego szukam. Czyli klasyczny Bollywood bez zachodnich udziwnień. Tańczą, śpiewają, jest wesoło, trochę smutno, ale generalnie poprawia humor. Nie wczytywałem się, żeby za dużo się nie dowiedzieć, no i mam za swoje. Bo Sanam Teri Kasam to klasyczny melodramat i wyciskacz łez. Pomyliłem się zresztą też w połowie seansu, gdy zapewniłem Aśka, że nie ma mowy, żeby dziewczyna umierała przez całe pozostałe 80 minut, na pewno będzie jakiś twist! „To niemożliwe, żeby umierała przez półtorej godziny, nawet Szaruk w tym filmie z pomarańczowymi spodniami nie umierał tak długo!”. W jakimże byłem błędzie!
Wesoło jest tylko krótkimi momentami i to raczej na początku, gdy Saru w stroju niedźwiedzia zostaje uwięziona z Inderem w windzie (nie ma metafory). Potem ojciec uznaje ją za zmarłą i już nie jest tak wesoło. Tak, tak, pamiętacie, jak pisałem, że ten film to jeden wielki dramat? Autorzy nie marnują żadnej sekundy i gdzie się tylko daje wstawiają tragedię i dramatyczną muzykę. Tym to ciekawsze, że owa tragedia i dramat przydarzają się w najzwyklejszych codziennych sytuacjach. Nigdy nie wiesz, kiedy za chwilę będziesz przeżywał z bohaterami coś dramatycznego. Wyjście po bułki, wypożyczanie książki w bibliotece, wizyta znajomych – w żadnej z tych sytuacji nie jesteście bezpieczni. I tak przez cały czas trwania filmu, nawet gdy na chwilkę jest lepiej, to za moment znowu coś wywiną i Saru ryczy, a Inder… Cóż, Inder, a właściwie Harshvardhan Rane aktorsko nie daje rady. Nie dziwi fakt, że w Sanam Teri Kasam nie jest wesoło, bo Harsh raczej nie dałby rady zagrać czegoś komediowego. A do ciągłego dramatu ta jego jedna mina pasuje ja ulał. Mina z gatunku „męski dzióbek do selfie” (no wiecie, ta mina co to ją robicie przed lustrem, gdy chcecie wyglądać jak macho) i notoryczne chodzenie z sześciopakiem na wierzchu.
Sanam Teri Kasam ma swoje mocne strony (Mawra Hocane!), no dobra, ma swoją jedną mocną stronę i parę mniejszych atutów, które pewnie wystarczyłyby na jakiś standardowy, 90-minutowy film. Natomiast 150 minut dramatu to stanowczo za dużo, szczególnie że wiele z tego dramatu jest wydumane i naciągane, nawet biorąc pod uwagę indyjską mentalność, tradycjonalizm itepe. 3/4 problemów można by tu rozwiązać jednym właściwym zdaniem, a nawet nie zdaniem, rozpuszczeniem włosów! Główni bohaterowie chodzą wokół siebie jakby się razili prądem i na wszelki wypadek woleli się nie dotykać. Przez co głupio brną w ten nieszczęsny dramat, łzy i ciężki los brzyduli i kryminalisty.
(2113)
Ocena Końcowa
5
wg Q-skali
Podsumowanie : Niezbyt atrakcyjna bibliotekarka łamie rodzinne zasady i musi wynieść się z domu. Nieszczęśliwie zakochana prosi o pomoc atrakcyjnego kryminalistę. 300% melodramatu w melodramacie.
Podziel się tym artykułem: