To miał być kolejny odcinek Serialowa, ale stwierdziłem, że Slasher zasługuje na osobną notkę, żeby nie zginął w tłumie innych seriali. Czyli zapraszam na moje wrażenia po seansie pilotowego odcinka serialu o wszystko mówiącym tytule Slasher.
Recenzja pilotowego odcinka serialu Slasher
Co jest najważniejszego w serialu? Ciekawa i oryginalna fabuła? Intrygujący pomysł na serial? Obsada pełna gorących nazwisk, które do tej pory nie zniżyły się do grania w serialach? Bogata realizacja, która pozwala zapomnieć, że oglądamy serial, a czujemy się jak podczas seansu w kinie? Otóż nie. Najważniejsze w serialu jest to, żeby po skończeniu odcinka chciało się od razu włączyć kolejny odcinek. I niespodziewanie tak zdarzyło się w przypadku Slashera – mam ochotę od razu obejrzeć drugi odcinek. Tylko czasu nie mam.
Ostatni rok to mocne uderzenie w tych, którzy uważali, że gatunku filmowego jakim jest slasher nie da się przenieść na warunki telewizyjne. Bardzo dobry Scream udowodnił, że się da. Potem był Scream Queens, którego jeszcze nie zacząłem, a teraz do tego grona dołączył Slasher, tak po prostu. Wyprodukowała go jakaś dziwna telewizja, w której szczegóły nie będę się wdawał, ale bardzo dobrze, bo chyba doszedł jeszcze jeden serial, który warto oglądać.
Spokojnie, to nie żadne gorące odkrycie ani serialowe arcydzieło, o którym nie mieliście pojęcia, a przecież koniecznie trzeba je zobaczyć. Nie zacierajcie rączek i nie liczcie na instant culta. Gdyby patrzeć na Slasher w kategorii odpowiedzi na pytania z początku tego opisu, to trzeba by powiedzieć, że jest tak sobie. Aktorzy aż krzyczą, żeby wymienić ich na lepszych (ale może to tak specjalnie, slashery nigdy nie były mocne obsadowo), fabuła jest standardowa jak w każdym innym slasherze (no w końcu to slasher, nie?), a realizacyjnie bez dwóch zdań dałoby się wiele poprawić. Bo to raczej produkcja tania. Tylko co z tego, skoro po obejrzeniu pilota mam ochotę obejrzeć drugi odcinek? To liczy się najbardziej.
Małe amerykańskie miasteczko wciąż żyje morderstwem, które wydarzyło się blisko 30 lat wcześniej. Ubrany w kostium kata (i nazwany od niego Katem) morderca zamordował w bestialski sposób małżeństwo w tym żonę w zaawansowanej ciąży. Ale to nie wszystko. Za jednym zamachem dokonał cesarskiego cięcia i w ten sposób na świat przyszła mała Sarah (Katie McGrath). Sarah, dziś już dojrzała i zamężna, wraca do rodzinnego miasteczka, by zamieszkać w rodzinnym domu. Na miejscu spotyka się z wieloma oznakami sympatii, ale też z rzucającą jobami sąsiadką, której coś się nie podoba. Ale co tam sąsiadka! Gdy Sarah wybiera się na wieczorny spacer, nagle na ulicy zauważa postać w kostiumie kata. Postać, która zaczyna ją gonić! Trochę to dziwne, bo przecież oryginalny morderca tuż po dokonaniu zbrodni oddał się w ręce wymiaru sprawiedliwości.
Jak więc widać – klasyczny slasher. Małe miasteczko, brutalne morderstwo przed laty, morderca w kostiumie operujący ze znawstwem maczetą, wszyscy podejrzani, a najbardziej ksiądz z blizną. No może tylko główna bohaterka nie jest dziewicą, a żeby nie było wątpliwości to na dzień dobry w nowym domu dostajemy scenę miłosną (nic nie widać, to ten z rodzaju seriali co to cycków nie można pokazać, ale odcinanie na żywca dłoni już tak; nawiasem mówiąc zacna scena – czysty Fulci). Klasyczna jest tu też realizacja, co oznacza, że Slasher w żadnym wypadku nie wygląda jak nowoczesny, dopracowany serial. Ale za to dobrze się go ogląda (a przynajmniej pilota), a to przecież najważniejsze. Musicie tylko nie należeć do tej sporej grupy od: wszystko jest tu z czegoś zerżnięte, a wszyscy zachowują się nielogicznie. Tak miało być!