×
na zamyślonego Michaela Fassbendera w roli Steve'a Jobsa patrzy Kate Winslet w roli Joanny Hoffman.

Recenzja filmu Steve Jobs, czyli dramacik w trzech aktach

Pomimo filmu fabularnego z Ashtonem Kutcherem i dokumentu w reżyserii Aleksa Gibneya, jakie szybko pojawiły się po śmierci Steve’a Jobsa, o postaci tej nie wiedziałem właściwie nic. Czy to się zmieniło po obejrzeniu dzieła duetu Boyle/Sorkin? Recenzja filmu Steve Jobs.

Filmowy Steve Jobs niewolnikiem formy

Odpowiadając na pytanie z leadu (rany, mam leady na Q-Blogu, ale jestem nowoczesny): no trochę się dowiedziałem, w końcu to film o Steve’ie Jobsie, którego Steve Jobs jest głównym bohaterem. Nie dowiedziałem się jednak aż tyle, ile bym tego chciał. Więcej, twórcy filmu w zasadzie wymagają pewnej wiedzy przed przystąpieniem do oglądania, bo nawet jeśli coś tłumaczą, to często szybko w wypowiadanych w tempie karabinu maszynowego dialogach charakterystycznych dla Aarona Sorkina. Jeśli więc chcecie się czegoś dowiedzieć o Jobsie, to seans Steve Jobs nie wystarczy. Nie wystarczy z powodu konwencji, jaką przyjęli twórcy filmu i która ograniczała prowadzenie standardowej narracji od punktu A do punktu Z. Ramą tej filmowej opowieści są trzy wydarzenia – premiery kolejnych stworzonych przez Jobsa (upraszczając) komputerowych wynalazków i chwile, które je poprzedzają. Pełne napięcia chwile, w których Jobsa, niczym Ebenezera Scrooge’a odwiedzają duchy przeszłości/teraźniejszości. Kobieta, z którą ma dziecko, do którego ojcostwa się nie przyznaje, szef, który między premierami zmienia się z ojca mentora do najgroźniejszego przeciwnika, wspólnik, którego zasługi przywłaszczył sobie Jobs i nie ma zamiaru dzielić się zyskaną w ten sposób sławą. A między jednym i drugim spotkaniem głównym motorem napędowym filmu są rozmowy z Joanną Hoffman (Kate Winslet), Polką i córką Jerzego Hoffmana (tego reżysera), która stanowi w filmie Boyle’a głos jobsowego sumienia. Widać więc, ze taki sposób narracji (dialogi w trakcie trzech eventów) ogranicza opowiedzenie całej historii, a pojawiające się od czasu do czasu flashbacki bardziej psują misterną konstrukcję niż pomagają ogarnąć całość skomplikowanej postaci, jaką jest Jobs. Twórcy zaś bardziej skupiają się na zbadaniu tego, co w głowie Jobsa siedzi niż na typowym filmie biograficznym, którym Steve Jobs nie jest.

Fabuła filmu Steve Jobs

A nie, zaraz, przecież opisałem ją już wyżej :). No ale może ktoś nie wie, kto to Steve Jobs (w tej roli Michael Fassbender). Zatem poznajemy go w momencie, gdy jako założyciel firmy Apple jest już multimilionerem i szykuje się do ostatecznego podboju świata komputerów. Zajawiony głośną reklamą w trakcie Super Bowl nowy komputer Macintosh ma swoim wprowadzeniem na rynek zmieść z powierzchni Ziemi konkurencję z IBM, a kolejnym krokiem do tej rewolucji jest przedstawienie Macintosha podczas prezentacji, do której Jobs się szykuje (ale długie zdanie). Przygotowania zakłóca mu pojawienie się jego byłej dziewczyny Chrisann, z którą ma dziecko, a także byłego wspólnika Steve’a Wozniaka (Seth Rogen), który ma do Jobsa malutką prośbę.

Recenzja filmu Steve Jobs

Ponarzekałem sobie wyżej, że z filmu Steve Jobs nie można dowiedzieć się za dużo o głównym bohaterze filmu, ale najwyraźniej mi to nie przeszkadzało w dobrej zabawie. Dlaczego? Bo dobrze się bawiłem w trakcie seansu, czego głównie zasługa autora scenariusza Aarona Sorkina. Nie ma się co oszukiwać, to jego piętnem naznaczony jest cały film, a Danny Boyle nie ma za dużo pola do popisu. W zasadzie jego rola w tworzeniu filmu ogranicza się do dania nazwiska w napisach, bo w całości został zdominowany przez scenariusz. Właściwie bardziej pasujący na deski teatru niż dla reżysera, któremu zamkniętemu w czterech ścianach wyraźnie rozbraja się arsenał środków, jakimi dysponuje.

Napisałem „scenariusz”, ale wiadomo, że bardziej miałem na myśli dialogi, które napędzają film Boyle’a i które zarazem są charakterystyczne dla Sorkina. Dialogi i główny bohater bardzo dobrze – nic dziwnego – zagrany przez Fassbendera. Bohater idealny dla kina, bo pełen siedzących mu w głowie demonów sprawiających, że w jednej chwili jest zwykłym chamem, a za chwilę całkiem sympatycznym geniuszem. Tyranem, ale też dobry przyjacielem. Zdolny scenarzysta zrobi z takim bohaterem co tylko zechce i Sorkin w pełni korzysta z tych możliwości. Fassbenderowi dzielnie towarzyszy brzydko ubrana Kate Winslet – cała reszta to już tylko tło.

Michael Fassbender i Seth Rogen spacerują po planie filmu Steve Jobs - recenzja filmu Steve Jobs

– Nie, nie, nie, mój przyjacielu. Nie jesteś tłem, jesteś moim przydupasem! – recenzja filmu Steve Jobs.

Z takim scenarzystą i z taką obsadą nic tylko siąść i z przyjemnością oglądać film, w którym nie dzieje się nic, a dzieje się tak dużo. Seans leci szybko, choć moim skromnym zdaniem z premiery na premierę jest trochę nudniej – zdecydowanie najlepsza jest premiera Macintosha. A konkretniej preludium do niej, bo same premiery już twórców nie interesują. Wszystko co ważne wydarza się przed nimi.

Quentin (nad)interpretuje

Nie wiem czy to był zamierzony efekt, czy może tylko wzorem poważnego recenzenta nadinterpretuję, ale przysiągłbym, że ten film niejako o komputerach tak naprawdę jest filmem o tym, żeby rzucić to wszystko w cholerę i wyjść na świeże powietrze – dopiero wtedy dzieją się rzeczy wielkie, a nie podczas ślęczenia przed monitorem i stukania komentarzy na fejsie. Dość mocno, choć bez efektów 4D, odczułem finałową scenę na dachu wieżowca, zupełnie jakby ktoś puścił mi w twarz strumień chłodnego powietrza. Wszystko za sprawą tego, że 95% filmu odbywa się w pomieszczeniach. Aż tu nagle otwierają się drzwi, Jobs wychodzi na zewnątrz, co dodaje temu zakończeniu dodatkowej mocy. Można odetchnąć pełną piersią z dala od dusznych gabinetów, przestronnych zapleczy i nitek korytarzy. Także i wtedy filmowy Jobs chyba czuje się dopiero naprawdę szczęśliwy – na zewnątrz, obok tego wszystkiego.

Słowem zakończenia

Zaciekawiony postacią Jobsa sięgnąłem zaraz po seansie po dokument Gibneya Steve Jobs: Man in the Machine. Słaby dokument (6/10) na tyle, że nawet nie będzie mi się chciało pisać jego recenzji. Wiedzę o Jobsie uzupełniłem, choć nie w takim stopniu, w jakim bym chciał, bo Gibney też idzie w artistiko zamiast opowiedzieć o swojej postaci. Ciekaw teraz tylko jestem ile w filmie Steve Jobs Steve’a Jobsa, a ile Aarona Sorkina. Czy i w tym przypadku postać przegrała z zamierzeniami scenarzysty i została ukształtowana na potrzeby scenariusza, a nie odwrotnie? W końcu dziwne, że w filmie Boyle’a Joanna Hoffman jest właściwie prawą ręką Jobsa, a w dokumencie nie wspomina się o niej nawet jednym słowem.

(2017)

Pomimo filmu fabularnego z Ashtonem Kutcherem i dokumentu w reżyserii Aleksa Gibneya, jakie szybko pojawiły się po śmierci Steve'a Jobsa, o postaci tej nie wiedziałem właściwie nic. Czy to się zmieniło po obejrzeniu dzieła duetu Boyle/Sorkin? Recenzja filmu Steve Jobs. Filmowy Steve Jobs niewolnikiem formy Odpowiadając na pytanie z leadu (rany, mam leady na Q-Blogu, ale jestem nowoczesny): no trochę się dowiedziałem, w końcu to film o Steve'ie Jobsie, którego Steve Jobs jest głównym bohaterem. Nie dowiedziałem się jednak aż tyle, ile bym tego chciał. Więcej, twórcy filmu w zasadzie wymagają pewnej wiedzy przed przystąpieniem do oglądania, bo nawet jeśli…

Ocena Końcowa

8

wg Q-skali

Podsumowanie : Steve Jobs spsychoanalizowany. Typowy dla Aarona Sorkina potok słów, których śledzenie w interpretacji zdolnych aktorów zawsze będzie przyjemnością.

Podziel się tym artykułem:

4 komentarze

  1. były dwa ciekawe porównania, które nastąpiły tuż po sobie, jeden dotyczył Macintosha, wydaje mi się że dotyczyło odniesienia się do jego wysokiej ceny i miejsca na rynku – „biznes i ekonomiczna klasa lądują o tej samej porze”, drugiego nie pamiętam. A był fajny. Może coś ci świeci z tyłu głowy?

  2. Oj nie, chyba za dużo filmów oglądam, żeby bez zapisywania udało się jeszcze spamiętać teksty z nich :).

    Ale zdaje się SJ zrobił klapę w Stanach, więc pewnie jakoś szybko się pojawi w formie elektronicznej.

  3. poczekam wiec na literki. Jeśli trochę cie SJ zaciekawił, najlepsze co czytałem/słyszałem to ksiązka/audiobook – biografia wg Isaacson Walter, gruba, w sam waz na dłuższą jazde samochodem np. za granice. Pełne spektrum życia SJ, od jazdy na LSD i wcinaniu jabłek jako jedynej diety, rozkminianie tekstów Dylana, dłubanie w garażu, po wszystkie te premiery wynalazków i przygotowania, kult precyzyjności (jak powstałą czcionka w Macu i szkło w iPhone) po zatrudnienie się w Applu za 1$ i szarpanie się z chorobą. Lubisz historię nieuleczalnie chorych, ale tutaj finał już znasz. W każdym razie, naprawde ciekawe.

  4. Dzięki. Taka prawda, że w żadnym filmie nie znajdziesz tego co w porządnej książce.

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004