– No i mówi nam: Do głównej roli w „Kopalniach króla Salomona” chcę, no wiecie, jak jej tam, cholera… Stone, no ten film, no Stone… ją chcę! Zdobądźcie ją! Po pierwszym tygodniu zdjęć przyszedł do nas i się pyta: Kim jest ta pierdolona dziwka?! Przecież mówiłem, że chcę tę Stone-woman! Wszyscy myśleli, że chodzi mu o Sharon Stone. A on mówił o Kathleen Turner z filmu „Romancing the STONE” („Miłość, szmaragd i krokodyl”). I myślał, że to ją obsadził w swoim filmie.
Po napisaniu tytułu tego wpisu naszła mnie taka refleksja, że o wiele ciekawszym tekstem byłaby notka odpowiadająca na zajawione tam pytanie: co takiego stało się z wytwórnią Cannon Films (The Cannon Group), że po latach święcenia triumfów właściwie z dnia na dzień popadła w długi i zapomnienie? Nakreślająca niezwykłą historię izraelskiego duetu Menahem Golan, Yoram Globus, przedstawiająca ich kino, aż w końcu analizująca upadek. Tak, to byłby zdecydowanie ciekawszy wpis od recenzji, jaką będzie ta notka. Recenzji, która właściwie mogłaby się ograniczyć do jednego zdania: bierzcie i oglądajcie Electric Boogaloo – The Wild Untold Story of Cannon Films, bo WARTO!
Z drugiej strony po co byłoby oglądać film, gdybym tu teraz walnął esejem? Nie, nie będę Wam odbierał przyjemności z oglądania kolejnego mistrzowskiego dokumentu wyreżyserowanego przez Marka Hartleya. Twórcy mającego na swoim koncie już dwa inne, równie porywające filmowe dokumenty – opowiadający o australijskiej fabryce snów Not Quite Hollywood oraz poświęcony amerykańskiemu kinu klasy Z kręconemu dla oszczędności na Filipinach – Machete Maidens Unleashed.
Z filmami wyprodukowanymi przez duet Golan (odpowiedzialny za kwestie artystyczne) Globus (odpowiedzialny za kwestie finansowe) miał do czynienia każdy, kto wychowywał się w Złotej Erze Wideo. To właśnie one stworzyły z Chucka Norrisa prawdziwego bohatera kina akcji, a nas zmusiły do wycinania sobie ninja-gwiazdek z blachy. Bo któż tak nie robił po obejrzeniu wyczynów Michaela Dudikoffa w Amerykańskich wojownikach, czy Sho Kosugiego w kolejnych odsłonach serii Ninja? Mówiąc „dzieciństwo” wielu z nas nieświadomie myśli „Cannon Films” i nie ma w tym przesady, zważywszy model biznesowy wytwórni, która zamiast jednego filmu za 30 milionów dolarów wolała nakręcić 30 filmów po milionie dolarów. Tym sposobem raczkujący w Polsce rynek wideo w głównej mierze składał się właśnie z ich produkcji. I to one budziły naszą miłość do kina z nostalgią wspominanego dzisiaj jako to „jakiego już się nie kręci”. Zresztą, podobnie było na całym świecie, czego dowodem kolejne triumfy i zyski pozwalające wytwórni rok po roku rozwijać się coraz bardziej aż do chwili premiery wyreżyserowanego przez samego Golana i celującego w hit wszech czasów The Delta Force. Potem zaczął się upadek.
Nie było w nim jednak niczego przypadkowego, co bardzo dobrze pokazuje film Hartleya, w którym kreślony jest portret Menahema jako człowieka trudnego i przede wszystkim przekonanego o swojej wyjątkowości i nieomylności. Z ust osób najbliżej z nim związanych – czy to realizatorów czy filmowych gwiazd – poznajemy bliżej to, co działo się za kulisami kultowych produkcji. I dzięki temu dowiadujemy się wielu ciekawych rzeczy oraz anegdotek związanych z ukochanym przez nas kinem. Kto nie wie ten tutaj dowie się m.in., dlaczego Zaginiony w akcji został wypuszczony nie po kolei, odkryje, że Golan potrafił dogadać się nawet z orangutanem i przekona się, że parodiowanie tegoż producenta to ulubione zajęcie wielu najbliższych mu współpracowników. Ale trudno się temu dziwić, wszak wiele złotych myśli spłynęło z jego ust.
– Ile filmów rocznie kręci gwiazda? Jeden? To cóż taka gwiazda porabia przez resztę roku? Czterdzieści tygodni! Co wtedy robi?! Chodzi do psychoanalityka. Rozwodzi się. Co jeszcze? Jasne? GWIAZDA CHCE PRACOWAĆ!
– Tak, Golan i Globus byli, i przepraszam za to słowo, gwiazdojebcami!
W filmie brakuje właściwie tylko jednego: jego głównych bohaterów. Ale nic straconego (jakkolwiek to brzmi, biorąc pod uwagę, że Golan zmarł w 2014 roku). Choć Hartley próbował namówić ich do wystąpienia w jego filmie to odmówili. A zaraz potem ogłosili, że ruszają z produkcją innego dokumentu o sobie – The Go-Go Boys: The Inside Story of Cannon Films. No to czekam na efekt.
Ocena Końcowa
9
wg Q-skali
Podsumowanie : Dokumentalna przejażdżka bez trzymanki przez historię studia filmowego The Cannon Group. Mark Hartley, jak zwykle, w formie!
Podziel się tym artykułem: