×

Weekend z nuklearnym holokaustem, cz. 7 – Chiński syndrom [The China Syndrome]

Niszcząca cały świat wojna jądrowa to nie jedyny scenariusz zabawy w nuklearnego boga. Uwagę na to zwraca thriller Jamesa Bridgesa, który pochyla się nad inną ewentualnością prób okiełznania atomu.

Zostawmy więc bomby atomowe na boku i załóżmy na chwilę, że rosnące na horyzoncie grzyby nam nie zagrażają. Obawa o nie nie będzie nam potrzebna podczas seansu „Chińskiego syndromu”, w którym energia atomowa traktowana jest w zupełnie pozytywny sposób. A elektrownie atomowe przedstawiane są jako idealne źródło energii, z którego żal byłoby nie skorzystać. A przynajmniej do czasu.

Oto do jednej z elektrowni atomowych przybywa dziennikarka, która znana jest z podejmowania tematów łatwych, lekkich i przyjemnych. Ten ma być taki sam. Laurka na temat elektrowni, której tajniki (elektrowni, nie laurki :P) poznajemy z ust pracownika odpowiedzialnego za PR. Dowiadujemy się w skrócie, jakie korzyści mają obywatele z rozszczepienia atomu, a także zostajemy wpuszczeni do samego serca elektrowni, gdzie w specjalnym pomieszczeniu najtęższe głowy doglądają prawidłowości działania wszystkiego od niktów aż po reaktor. I wtedy pojawia się problem z chłodzeniem tego właśnie reaktora. Spec od PR-u każe wyłączyć kamerę, ale dzielnemu operatorowi udaje się nagrać każdą sekundę dramatycznego wydarzenia grożącego przegrzaniem reaktora, skażeniem bardzo szeroko pojętej okolicy i tzw. chińskim syndromem*. Zagrożenie zostaje opanowane, gorący, nomen omen, materiał ma zostać wyemitowany w telewizji jeszcze tego samego dnia, ale wtedy zaczynają się piętrzyć problemy.

*Chiński syndrom – hipotetyczna sytuacja, w której rozgrzany reaktor zagłębia się we wnętrzu Ziemi i na wskroś przemierza je hen aż na drugą stronę wyłaniając się w Chinach. Sytuacja to niemożliwa, co więcej dość metaforyczna, bo rozgrzany reaktor pojawiłby się raczej na Oceanie Indyjskim. Tak czytałem ;).

Film Bridgesa stara się odpowiedzieć przede wszystkim na dwa pytania. Jednym z nich jest bezpieczeństwo elektrowni atomowych, a drugim rola mediów w dzisiejszym świecie. Pierwsze zostaje poddane pod wątpliwość wraz z małą wskazówką, której awaria może spowodować śmiertelne niebezpieczeństwo, drugie z czasem zostaje wyparte przez pytanie trzecie: jak daleko są w stanie posunąć się korporacje, które dla zysku (bądź dla uniknięcia strat; na jedno wychodzi) starają się zatuszować całą sprawę. Całość pokazuje nam dość niepokojący obraz współczesnego świata, choć daleko tu do traumy, z jaką zostawia nas Threads.

Bo jednak „Chiński syndrom” to przede wszystkim thriller, który sprawy ważne wykorzystuje do swoich celów. I muszę tutaj przyznać, że jakoś nigdy nie trafiał w moje gusta i powtórny seans również nie przekonał mnie zbytnio do filmu. Nie sposób jednak nie zwrócić uwagi choćby na ten zdecydowanie godny docenienia fakt, że film Bridgesa całkowicie pozbawiony jest standardowego soundtracku. Pomijając piosenkę na napisach początkowych, wszystkie inne dźwięki, jakie usłyszymy w filmie, to dźwięki otoczenia. I przy okazji koronny dowód na to, że da się zrobić trzymający w napięciu thriller bez „thrillerowej” muzyki. A przynajmniej trzymający w napięciu innych, bo mnie to tak średnio.

Premiera filmu nie przeszła bez echa. Specjaliści od elektrowni atomowych orzekli, że „Chiński syndrom” to od początku do końca fikcja, a przedstawione w nim wydarzenia mają się nijak do stanu faktycznego. Nie minęło dwanaście dni, gdy awarii uległa jedna z elektrowni atomowych w Pensylwanii. Jak na ironię, i zupełnym przypadkiem, w filmie pada opinia, że w razie awarii reaktora i roztopienia jego betonowego fundamentu skażony zostałby teren wielkości Pensylwanii.

(1878)

PS. „Chiński syndrom” rozpoczął modę na… aerobik. Jane Fonda podczas zdjęć skręciła sobie nogę i już więcej nie mogła trenować baletu. Przerzuciła się więc na aerobik.

Niszcząca cały świat wojna jądrowa to nie jedyny scenariusz zabawy w nuklearnego boga. Uwagę na to zwraca thriller Jamesa Bridgesa, który pochyla się nad inną ewentualnością prób okiełznania atomu. Zostawmy więc bomby atomowe na boku i załóżmy na chwilę, że rosnące na horyzoncie grzyby nam nie zagrażają. Obawa o nie nie będzie nam potrzebna podczas seansu "Chińskiego syndromu", w którym energia atomowa traktowana jest w zupełnie pozytywny sposób. A elektrownie atomowe przedstawiane są jako idealne źródło energii, z którego żal byłoby nie skorzystać. A przynajmniej do czasu. Oto do jednej z elektrowni atomowych przybywa dziennikarka, która znana jest z podejmowania…

Ocena Końcowa

6

wg Q-skali

Podsumowanie : Ekipa telewizyjna filmuje awarię w jednej z elektrowni atomowych. A to dopiero początek kłopotów. Ubrany w rasowy thriller dzwonek ostrzegawczy w temacie energii jądrowej.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004