×

Spring

Dwadzieścia lat temu pewien reżyser wysłał Ethana Hawke’a na wycieczkę po Europie. Jednodniowy przystanek w Wiedniu zaowocował spotkaniem sympatycznej Francuzki, spędzeniem upojnej nocy i zbyt szybkim rozstaniem. Ale nie z pewnym reżyserem, który właśnie – choć nie był to jego pierwszy robiący szum film – definiował ścieżkę, jaką chce podążyć w kinie. Podąża nią do dzisiaj bez cukru orbitując w okolicach Oscara.

Czy podobna do Richarda Linklatera ścieżka czeka duet Justin Benson/Aaron Moorhead, dla których „Spring” też nie jest pierwszym filmem, o którym ktokolwiek słyszał? Pokaże czas. Na razie wysłali w podróż do Europy bohatera swojego najnowszego filmu. I bardzo intrygująco im to wyszło, choć nic na to nie wskazywało.

Evanowi właśnie zmarła matka. Poszukiwany przez policję w związku z drobnym zajściem chłopak postanawia na jakiś czas zniknąć z policyjnego radaru. W Ameryce nie trzyma go już nic. Stracił rodzinę, pracę, przyjaciół ma niewielu – lepszej okazji do rozpoczęcia nowego życia już pewnie nie będzie. Pakuje się więc w samolot i leci do Włoch, gdzie w końcu zaczepia się na małej farmie, na której w zamian za dach nad głową pomaga w opiece nad sadem. Jak bardzo łatwo się domyślić, wkrótce w jego nowym życiu gołodupca pojawia się piękna i sympatyczna dziewczyna. Jak domyślić się jeszcze łatwiej, nie wszystko będzie tak kolorowe, jak do tej pory było.

Trudno mi powiedzieć, skąd wytrzasnął się duet reżyserski Benson/Moorhead, bo jego reżyserskiego debiutu – „Resolution”, który zyskał wiernych widzów wśród fanów kina niezależnego – nie widziałem. Na pewno jednak nie przeszedł bez echa, bo chłopaki szybko zostali zwerbowani do kontynuacji horrorowo-nowelowego hitu „V/H/S”. Razem z innymi młodymi i obiecującymi twórcami koncertowo popsuli trzeciego Virala i wydawać by się mogło, że oto kończy się ich szybka kariera. Wygląda jednak na to, że znacznie lepiej idzie im w dłuższym metrażu.

Na pewno jest w „Spring” to Coś. Na pierwszy rzut oka film nie robi żadnego wrażenia i wydaje się zwyczajnie nudny. Wiadomo, że pewnie do czegoś konkretnego ta nuda zmierza, ale co mniej wytrwali mogą się pożegnać z seansem. Choć na pewno nie jest zły, jeśli wziąć pod uwagę fakt, jak ogromny skok jakościowy wykonało w ostatnich latach kino niezależne. „Spring” to kolejny dowód na to, że granica między nim, a kinem z pierwszych stron gazet właściwie już nie istnieje. Sprzętowa rewolucja sprawiła, że dosłownie niemal każdy może zrobić film i jeśli ma się talent, to nic nie stanie na przeszkodzie.

No i duet Benson/Moorhead talent zdecydowanie ma. Jeszcze parę lat wstecz niezależny film oparty niemal wyłącznie na dialogach pomiędzy dwójką głównych bohaterów co najwyżej by denerwował (jak mogłoby być widać w momentach, gdy pojawiają się inne postaci kreowane przez aktorów, którzy nie potrafią grać). Dopóki był jakiś chwytliwy pomysł to jakoś to szło, ale gdy po prostu trzeba było zainteresować dialogiem, normalnością, większość odpadała w przedbiegach. Tu jest inaczej. Tandemowi reżyserskiemu udaje się zainteresować swoimi postaciami i mimo niespiesznego tempa prowadzić historię na tyle, by nie musieć uciekać się do tanich sztuczek, czy próby zainteresowania widza na siłę. Choć, jak wspomniałem wyżej, cienka granica dzieli to z pomyleniem z nudą i porównanie do „Before Sunrise” Linklatera jest tu mocno na wyrost. Niemniej jednak podobieństwa nie sposób nie zauważyć. Miłosna historia, dwójka bohaterów, fajnie filmowany europejski kraj i jeszcze fajniejszy klimat, w którym coś wisi w powietrzu

Jak przystało na reżyserów, którzy lubią bawić się gatunkami, podobieństwa do „Before Sunrise” kończą się, gdy poznajemy tajemnicę bohaterki filmu. Zdradzał jej oczywiście nie będę, ale nie sposób o niej nie wspomnieć, by nie zauważyć, że „Spring” tak umiejętnie bawi się owymi gatunkami – co jest jego największym atutem – że w wyniku ich połączenia powstaje coś oryginalnego, co nieczęsto mamy okazję oglądać na ekranach. Nie tracąc nic z melancholijnej i eterycznej pierwszej części filmu łagodnie przechodzimy do części drugiej, by dotrzeć w zupełnie niespodziewane na początku miejsce. Ale to nie tak, że mamy tu dwa zupełnie różne filmy. Nie. Wszystko jest spójne, choć przewrotne. A klimat niektórych scen zwyczajnie można by kroić nożem. Jak np. tej uroczej sceny w katakumbach czy tam innym podziemiu.

Nie będę kłamał, nie jest to film z gatunku tych, które natychmiast trafiają w gust statystycznego widza. Myślę, że nie jest to nawet film, który dopiero ze swoim biegiem trafia w taki gust. Seans „Spring” jest trochę drogą przez mękę, ale warto ją przejść, by zobaczyć pełny obraz. Daleki jestem od krzyczenia, że oto w kinie coś się wydarzyło! Bo się nie wydarzyło, ot pojawił się film, na który warto zwrócić uwagę. Kto wie, może zapowiedź czegoś naprawdę wielkiego. Papiery na to Benson i Moorhead mają.

(1879)

Dwadzieścia lat temu pewien reżyser wysłał Ethana Hawke'a na wycieczkę po Europie. Jednodniowy przystanek w Wiedniu zaowocował spotkaniem sympatycznej Francuzki, spędzeniem upojnej nocy i zbyt szybkim rozstaniem. Ale nie z pewnym reżyserem, który właśnie - choć nie był to jego pierwszy robiący szum film - definiował ścieżkę, jaką chce podążyć w kinie. Podąża nią do dzisiaj bez cukru orbitując w okolicach Oscara. Czy podobna do Richarda Linklatera ścieżka czeka duet Justin Benson/Aaron Moorhead, dla których "Spring" też nie jest pierwszym filmem, o którym ktokolwiek słyszał? Pokaże czas. Na razie wysłali w podróż do Europy bohatera swojego najnowszego filmu. I bardzo…

Ocena Końcowa

8

wg Q-skali

Podsumowanie : Młody Amerykanin wyrusza do Włoch, a tam niespodziewanie się zakochuje. Zaginające do swoich potrzeb gatunki filmowe dzieło, które na pierwszy rzut oka wygląda na 7, ale zasługuje na 8.

Podziel się tym artykułem:

Jeden komentarz

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004